Sąd nad sprawiedliwością
Rozmowa z Barbarą Piwnik, byłą minister sprawiedliwości
Janina Paradowska: Czy w Polsce można szybko osądzić skomplikowaną sprawę? Procesy trwają latami, w ważnych sprawach opinia publiczna długo nie może się dowiedzieć, czy ktoś był winny. Kiedyś poruszył nas przykład austriacki: Jozefa Fritzla osądzono w trzy dni.
Barbara Piwnik: Przewlekłość procesu jest przede wszystkim efektem tego, co dostajemy z prokuratury, z postępowań przygotowawczych. Często są to tomy kserokopii; ilością próbuje się przykryć brak jakości. Gdy brakuje porządnie zebranego materiału dowodowego, ciężar postępowania przygotowawczego próbuje się przerzucać na sądy. Zamiast więc szybko rozpatrzyć sprawę, dopiero na sali sądowej prowadzi się często bardzo skomplikowane śledztwa.
Ile tomów akt dostaje sędzia orzekający w średniej wielkości sprawie karnej?
Dziesięć, piętnaście, czasem dwadzieścia. Nagle okazuje się, że w piątym tomie znajduję te same kserokopie co w pierwszym, ale już zupełnie nieczytelne, brakuje sygnatur spraw, z których różne zeznania powyciągano.
Aby ułatwić sobie pracę, prokuratorzy wyjmują zeznania z innych spraw, w których zresztą te same osoby występują w różnych rolach: świadka, podejrzanego, oskarżonego, a więc przysługują im inne prawa, o których muszą być pouczone. Bywa, że wszystko klei się w jedną sprawę, którą trzeba potem w sądzie rozplątywać. W bardzo wielu sprawach zamiast dwudziestu tomów moglibyśmy dostawać dwa, trzy. Byłby czas na porządne przygotowanie się do rozprawy. Nie byłoby też chęci chodzenia „na skróty” i poddawania się presji opinii publicznej w głośnych sprawach.
Sędziowie poddają się takiej presji?
Sędziowie są ludźmi żyjącymi w społeczeństwie, widzą i słyszą, co dzieje się w mediach, i naprawdę trzeba bardzo wiele odporności, aby nie ulegać tej presji.