Można uznać, że Pawlak wie dobrze, iż komisje śledcze niczego nie wyjaśniają, służą politycznym awanturom, a na dodatek mógłby się znaleźć w niezręcznej sytuacji wobec koalicjanta, gdyby na przykład Franciszek Stefaniuk nie poradził sobie z agresją przedstawicieli PiS i SLD, która już jest widoczna i będzie jeszcze bardziej widoczna. Czyli można przyjąć wyjaśnienie oczywiste.
Ten dystans ma jednak niewątpliwie także drugie dno. PSL szło do wyboru z hasłem, że w Polsce ma być normalnie i dość konsekwentnie unika wszczynania sporów, nie tylko w ramach koalicji (te indywidualnie załatwia poseł Kłopotek, na zawołanie zrywający koalicję i wyrażający oburzenie na PO), ale w ogóle w polityce. Na ogół ten fakt interpretuje się jednoznacznie – ludowcy chcą pozostać partią obrotową, która może zawierać koalicje ze wszystkimi. To nie do końca prawda. Pawlak zna toksyczność koalicji z PiS, przeżył niejedno upokorzenie ze strony SLD i obecny alians, mimo wszystkich zadrażnień, czy sporów, których w żadnej koalicji nie brakuje, jest dla jego partii najlepszy i najbezpieczniejszy. Nawet rozpoczynająca się kampania propagandowa PO skierowana na wieś zdaje się budzić u niego bardziej uśmiech politowania niż poczucie zagrożenia.
Pawlak ma dziś partię niewielką, w sondażach balansująca na granicy wyborczego progu, ale dość zwartą, na dodatek nie musi walczyć o przywództwo, gdyż nie ma konkurenta. Ma też doświadczenie, że w wyborach samorządowych, szczególnie dla PSL ważnych, sporo weźmie, bo struktury ludowe mają na prowincji swoją siłę, w prezydenckich sukcesu nie odniesie, a do parlamentarnych sporo czasu. I w końcu zawsze ludowcy jakoś się w nich bronili.
Nie popełnia również błędu SLD, które idzie krok w krok za PiS, a nawet pod dyktando PiS.