Joanna Cieśla: Czy dziś w Polsce są w ogóle jacyś przywódcy?
Przemysław Radwan-Röhrenschef: Zdarzają się, choć w różnych obszarach życia różnie to się potoczyło. Do 89 r. o przywództwie mówiło się jako o czymś opartym na sile. Większość społeczeństwa władzę i przywództwo widziała jako coś złego, obcego. W biuletynach solidarnościowych z lat 80. nie używa się form przywódca, władza, ale zastępczych – przewodniczący, kolega, szef. Władza to była partia. Po 89 r. pojawia się angielskie słowo lider, które słabo przyjmuje się w Polsce. Bywa używane w biznesie i trochę w trzecim sektorze – my mamy to słowo w nazwie szkoły, by pokazać różnicę między starym przywództwem, kojarzonym z siłą, a czymś nowym, co chcemy proponować. Ale słowo władza pozostało w odniesieniu do sfery publicznej, politycznej, samorządowej.
A słowa przywódca w sensie lider właściwie się nie używa.
Co nie znaczy, że nie ma przywódców.
W takim razie kto to jest przywódca – lider?
To ktoś, kto chce wprowadzać zmiany, które mają służyć społeczności, ma ich wizję, potrafi zaangażować innych w ich przeprowadzanie i wziąć za to odpowiedzialność. Ta odpowiedzialność jest szczególnie ważna zwłaszcza dlatego, że wizja zmian bywa odległa od tego, co ludzie rozumieją jako swoje potrzeby. Jak się zaczyna pracować na terenach popegeerowskich, czasem trzeba bardzo daleko odejść od tego, co ludzie mówią, że chcieliby. Zamiast tego trzeba pomyśleć o tym, co można zrobić, żeby oni mogli żyć tak jak chcą, ale może tego nie potrafią tego wyrazić. Oni raczej powiedzą, że potrzebują pieniędzy niż pomocy w zakładaniu firmy. A lider nie pójdzie na skróty, nie rozda pieniędzy, tylko pomoże w tworzeniu firm i zarabianiu.