Na pierwszy rzut oka argumenty śledczych z PO, szefujących komisji, są zrozumiałe. Kempa i Wassermann za rządów Prawa i Sprawiedliwości brali udział w procesie uchwalania jednej z poprzednich nowelizacji ustawy hazardowej. Dlatego powinni sami stanąć przed komisją jako świadkowie. Koronnym argumentem jest analiza sporządzona przez sejmowych ekspertów: jeśli osoba zasiadająca w komisji śledczej ma przed nią zeznawać, wcześniej musi być z niej odwołana.
Ale racja – nawet wywiedziona z prawnego przepisu - to nie wszystko. Pozostaje jeszcze kwestia stylu i politycznej kultury. Jednego i drugiego śledczym PO zwyczajnie zabrakło. Wybrali sposób najgorszy z możliwych.
Jeśli już koniecznie chcieli odwołać posłów PiS, mogli ich o tym uprzedzić wcześniej, by wspólnie przynajmniej spróbować poszukać jakiegoś polubownego rozwiązania. Na przykład przy udziale marszałka Komorowskiego, lub całego prezydium Sejmu. Może możliwa była taka umowa – my was zawieszamy, ale jak tylko złożycie zeznania, natychmiast powołujemy. A może posłowie PiS sami zgodziliby się ustąpić na czas przesłuchania?
Warto zauważyć, że Zbigniew Wassermann był jako poseł zaangażowany w wyjaśnianie sprawy Olewnika, a mimo to żadnemu politykowi z PO nie przyszło do głowy, aby go z komisji Olewnika usuwać lub powoływać na świadka (o sprawie pisała POLITYKA).
W dzisiejszych odwołaniach o chęci dogryzienia PiS-owi świadczyć może i sama kolejność grafika przesłuchań. Śledczy z PO upierają się, aby badanie sprawy zaczynać właśnie od świadków z kręgu partii Kaczyńskiego. Logika nakazywałaby raczej, aby zacząć „od początku”, czyli od rządów SLD, gdy po raz pierwszy w tajemniczych okolicznościach doszło do zmiany przepisów hazardowych. Równie dobrze można byłoby rozpocząć od przesłuchiwania polityków Platformy – przecież to właśnie ich działania doprowadziły do powstania komisji.
Jedno i drugie najwyraźniej jednak nie leży w interesie PO. Nieważne, że tym samym autorytet komisji – jeśli w ogóle go miała u swego zarania – radykalnie spadł. Maleją też szanse na dotrzymanie wyznaczonego przez Sejm terminu zakończenia prac (28 lutego). Najgorsze, że Platforma, wyrzucając dwójkę posłów z komisji, utrwala tę cechę polskiej polityki, którą tak stanowczo krytykowała za rządów PiS – że racja jest po stronie tych, którzy mają większość.