Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Prezydent (i PiS) na obie nóżki

PiS niechętny nowemu prymasowi

Jeszcze w sobotę, podczas inauguracji posługi nowego prymasa Polski, minister Władysław Stasiak w imieniu prezydenta RP składał abp Henrykowi Muszyńskiemu wyrazy szacunku. Podkreślał, że „prymasostwo to symbol Rzeczypospolitej”

Lecz już dzień później Aleksander Szczygło, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego z nadania Lecha Kaczyńskiego i jeden z najbardziej dziś chyba zaufanych ludzi prezydenta, pożalił się w Radiu Zet, że smuci go, iż „na życiorysie ważnej z punktu widzenia moralnego osoby są rysy”. Po czym nominację abp. Muszyńskiego określił jako „smutny wybór”.

Chodzi o to, że PRL-owska bezpieka w 1975 r. zarejestrowała ks. Muszyńskiego jako „kandydata” na współpracownika, a w 1984 r. – jako tajnego współpracownika o pseudonimie „Henryk” (z listy TW został wykreślony w 1989 r.). Sam hierarcha pytany o to w październiku 2008 r. przez KAI zapewnił: „Nigdy, w żadnej formie – ani ustnej ani pisemnej – nie wyraziłem zgody na jakąkolwiek formę współpracy z SB”. Potwierdziła to Kościelna Komisja Historyczna, która bada znajdujące się w IPN teczki duchowieństwa. Dokumenty sprawdzał też Watykan.

Równocześnie kolega Szczygły z PiS, Joachim Brudziński, zasugerował, by miast ekscytować się osobowością nowego prymasa, przypomnieć zasługi jego poprzednika. I ogłosił, że przed kard. Józefem Glempem „chyli czoło”.

Klucze do sprawy są dwa. Pierwszy to kalkulacja na szerokie spektrum elektoratu. Lech Kaczyński i PiS chcą się przypodobać wyborcom przywiązanym do tradycyjnego pojmowania Kościoła, którzy z decyzjami biskupów nie dyskutują i dla których każdy prymas jest autorytetem. Ale mrugają też do tych swoich zwolenników, którzy (od niedawna skądinąd) zaczęli dostrzegać szare plamy na wizerunku duchowieństwa.

Wyjaśnieniem drugim mogą być nadzieje na gry w samym Episkopacie. Znamienne bowiem, jak różne miary zwolennicy radykalnej lustracji kościelnych szeregów przykładają do różnych osób.

Reklama