Kiedy w 1991 roku zaczynał pracę w prezydenckim Biurze Bezpieczeństwa Narodowego, miał opinię radykalnego działacza NZS. I, zdaniem wielu, od tamtej pory się nie zmienił.
Pracować na tę opinię zaczął jeszcze w liceum. Kiedy wychowany na rodzinnych wspomnieniach o AK syn nauczycielki i magazyniera z Sochaczewa zaczął naukę w szkole średniej, wkrótce wprowadzono stan wojenny. Z „Kamieni na szaniec” czerpał pomysły na walkę z komuną. Obrzucał propagandowe plakaty wydmuszkami z atramentem, biegał z ulotkami, wieszał transparenty. W 1983 r. wpadł w ręce milicji. Wyleciał z liceum – z wilczym biletem.
Przez Komitet Prymasowski trafił do liceum im. Chrobrego na warszawskiej Pradze. Ówczesny dyrektor po cichu wspierał opozycję. Na korytarzach wisiały gazetki poświęcone papieżowi czy, po Noblu, Lechowi Wałęsie. – Pamiętam, jak wpatrywał się w którąś z nich w pierwszym dniu u nas – opowiada Andrzej Dąbrowski, współautor gazetek. Wkrótce stali się towarzyszami antysystemowych akcji. Uczyli się prawdziwej historii na kółkach samokształceniowych.
Na początku studiów w Instytucie Historii UW Kamiński współorganizował nieliczną, ale prężną grupę reaktywującą, jak się zdawało, przebrzmiałe NZS. Jako jeden z pierwszych działaczy Zrzeszenia ujawnił swoje nazwisko. – Był ważną osobą dla organizacji, ale nie unikał konfrontacji z ZOMO – opowiada Andrzej Papierz, kolega z NZS. – Obrywał, ale zawsze był w pierwszym szeregu. Lubił to. Zwłaszcza tzw. kadrówki – rozpoczynane nagle manifestacje z transparentami i skandowaniem kończone po kilkuset metrach wtopieniem się w tłum.
– Wyczytałem to w opracowaniu o organizacji bojowej PPS sprzed rewolucji 1905 r. – zapala kolejnego papierosa.