Tymczasem kilka pomysłów PO jest sensownych, a przynajmniej wartych dyskusji.
Konieczne jest choćby wpisanie do konstytucji zasady oddzielenia funkcji prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości. Dość wspomnieć, ile lat trwała batalia, by doprowadzić do ich rozdziału, chociaż było jasne, że łączenie tych urzędów w jednym ręku było jednym z najpoważniejszych błędów w ustroju państwa.
Nie tylko zasadny, ale i wyważony jest pomysł ograniczenia immunitetu parlamentarnego. W tym przypadku Tusk poszedł akurat pod prąd populistom, którzy gardłowali za całkowitym zniesieniem tej formy ochrony niezależności posłów i senatorów. Zasugerował jedynie, by nie należała się ona politykom automatycznie. Bo faktycznie: jej utrzymanie zdaje się być usprawiedliwione destrukcyjną siłą często nieodpowiedzialnych – i właśnie populistycznych – mediów oraz wszechwładzą służb specjalnych i niektórych prokuratorów, wciąż łatwo ulegających rozmaitym wpływom (jeśli nie politycznym, to wynikającym z zależności służbowych, bądź z chęci przypodobania się nastrojom ludu).
Za zagrywkę PR-owską łatwo może być uznany plan ograniczenia liczby posłów i senatorów. Poziom parlamentu nie zależy przecież od liczby jego członków, lecz ich rozsądku i doświadczenia. Kluczem do jego podniesienia jest zatem odpowiedzialność partii politycznych podczas typowania swoich kandydatów i – przede wszystkim – stan świadomości wyborców. Mniejszy parlament to co najwyżej oszczędności dla budżetu. Lecz znowu: w istocie postulat Tuska idzie wbrew tym radykałom (także z PO), którzy chcieli całkowitej likwidacji senatu.
Kontrowersje może budzić za to idea wprowadzenia do tej izby byłych prezydentów – zwłaszcza, jeśli zachowany miałby być system powoływania pozostałych senatorów w drodze wyborów powszechnych.