Na miejscu zabójstwa pojawiły się setki zniczy. Prezydent odznaczył zabitego Krzyżem Zasługi. Andrzej Struj był na urlopie, w cywilu, bez broni – mógł zachować się tak, jak zwykle zachowuje się większość z nas: wciągnąć głowę w ramiona i odwrócić wzrok, aby mnie nie zauważyli, abym nie ściągnął ich agresji. Nikt by nie miał do niego pretensji. Ale on jeden przeciwstawił się złu. I zginął. Bo nikt mu nie pomógł. Tak jest w życiu.
Bierny tłum, aktywna jednostka
W archetypach kultury masowej jest inaczej. W „Incydencie” Larry’ego Peerce’a z 1967 r. dwóch chuliganów przez godzinę napastuje pasażerów nowojorskiego metra. Atakowani byli bierni, każdy próbuje zejść napastnikom z oczu i wszyscy są sponiewierani, poddając się brudnym grom dręczycieli. Wreszcie żołnierz z ręką w gipsie obezwładnia złoczyńców. Ale to tylko film.
W realu jesteśmy rozdarci. Wprawdzie w wielu europejskich miastach wiszą plakaty wzywające do odwagi cywilnej. Jednak na kursach zachowania się w sytuacjach zagrożenia organizowanych np. przez monachijską policję uczy się nie tyle chwytów karate, ile właściwej oceny sytuacji i rozładowywania napięcia. Policyjni eksperci powtarzają z uporem: nie zgrywaj bohatera. Naucz się użyć siły, ale pamiętaj, że to tylko ostateczność. Jeśli jesteś kobietą, możesz stopę napastnika przyszpilić wysokim obcasem. Ale nie używaj sprayów gazowych, bo łatwo ci je wyrwać i użyć przeciwko tobie. Odwaga cywilna, można usłyszeć, to przede wszystkim umiejętność pozyskiwania sojuszników. Dlatego nawet jeśli czujesz się na siłach zmierzyć z awanturnikami, to najpierw zwróć się do kogoś z obecnych. Weź go za ramię i powiedz: chodźmy, tu komuś trzeba pomóc… Wtedy za wami pójdą inni… Choć to wcale nie jest pewne.
Dlaczego w 1997 r. nikt z pasażerów hamburskiego metra nie stanął w obronie gwałconej publicznie 17-latki? Gdy zapłakana wysiadała razem z nimi na ostatnim przystanku, udawali, że jej nie widzą.
Dlaczego w 1964 r. na nowojorskim Queensie sąsiedzi przez pół godziny bezczynnie przyglądali się molestowaniu dwudziestoletniej Catherine Genovese. W końcu została zabita. Oburzony tą biernością redaktor naczelny „New York Timesa” napisał wówczas pełną pasji książkę o znieczulicy: Amerykanie to naród zimnych egoistów, społeczeństwo odczłowieczone, tłum wyobcowanych jednostek. Podobnie pisała w „Die Zeit” Susanne Gaschke: wszystkiemu winna generacja ’68, przez lata dyskredytowała tradycyjne normy dobrego wychowania, więc teraz ludzie nie ruszają palcem w obronie słabszego.
Obie tezy wywołały sprzeciw. Dwaj nowojorscy profesorowie psychologii, Bibb Latané i John Darley, twierdzili, że do morderstwa na Queensie doszło właśnie dlatego, że było tak wielu świadków. W tłumie poczucie odpowiedzialności jednostki słabnie. Dziś to zjawisko psychologia nazywa syndromem Genovese. I potwierdzają to eksperymenty: nowojorskiemu studentowi, który symulował na ulicy atak epileptyczny, pomagało 85 proc. przechodniów, jeśli byli sami. Ale już tylko 31 proc., gdy w pobliżu było kilka innych osób. W tłumie ten procent stawał się znikomy.
Z kolei Thomas Kleine-Brockhof – polemizując ze swą redakcyjną koleżanką z „Die Zeit” – przypominał, że odwaga cywilna nie jest związana ani z wykształceniem, ani z religijnością. Nie zależy od dochodów, ilorazu inteligencji, statusu społecznego i politycznych przekonań. Natomiast są pewne prawidłowości. Aby wyrobić w sobie odruch spieszenia z pomocą, trzeba mieć w dzieciństwie dobre relacje przynajmniej z jednym z rodziców, silnie ugruntowane normy etyczne, ale też umiejętność ich elastycznej interpretacji. I przynajmniej jedną osobę w swym otoczeniu, która się niczym nie zdyskredytowała. Gdzie takich wzorców nie ma, a państwo premiuje osobowość autorytarną, tam trudno zdobyć się na odwagę cywilną. Łatwiej natomiast usprawiedliwiać swą bierność tłumaczeniem, że ofiara sama sobie była winna.
Altruizm nieodgadniony
Neurobiolodzy mają kłopoty z odpowiedzią, dlaczego jedni ludzie rozkoszują się torturowaniem i zabijaniem, a inni są instynktownie gotowi iść innym z pomocą. Jak zasada doboru naturalnego wpływa na zachowania społeczne? Czy zatem obok genu egoizmu – o którym pisał Richard Dawkins – odruchu największej własnej korzyści, istnieje także gen altruizmu, poświęcania się za innych? To jeden z najciekawszych obecnie sporów w neurobiologii, który bardzo pilnie obserwują nie tylko psycholodzy społeczni, ale i ekonomiści. Odpowiedź na to pytanie może wpłynąć nie tylko na zapobieganie przestępczości, ale i na model gospodarczy.
Stąd takie zainteresowanie czynem Wesleya Autraya, który 2 stycznia 2007 r. w nowojorskim metrze uratował epileptykowi życie. Gdy ten w ataku spadł z peronu na tory przed nadjeżdżający pociąg, Autrey skoczył za nim i przygniótł ciałem do ziemi. Między jego głową a osiami wagonów było zaledwie kilka centymetrów. Cała Ameryka czciła go jako bohatera. Zapraszano go do kolejnych talk-show. Prezydent Bush uścisnął mu rękę. Dopiero z czasem zaczęto się zastanawiać, jak to możliwe, że człowiek decyduje się poświęcić za innego ryzykując osierocenie własnych dzieci!
Według tradycyjnych teorii, coś takiego w ogóle nie powinno mieć miejsca. Biolodzy twierdzą, że jesteśmy nastawieni wyłącznie na przekazywanie swych genów. Psycholodzy tłumaczą, że naszym celem jest osiągnięcie jak najwyższego statusu i uznania społecznego. A ekonomiści, że gonimy za jak największym zyskiem i dobrobytem. Wprawdzie wiemy, że w czasie wojny żołnierze poświęcają się za kolegów, że więźniowie wytrzymują tortury, nie zdradzając współtowarzyszy, a skromni ludzie z narażeniem życia ukrywają prześladowanych. Jednak naukowcy nie bardzo wiedzą, na ile człowiek jest interesownym egoistą, a na ile bezinteresownym altruistą? W jakich warunkach jest gotów działać wbrew własnym interesom?
Zarazem codziennie stykamy się z bezinteresownością. Ludzie ofiarowują pieniądze dla ofiar katastrof. Chodzą na demonstracje solidarnościowe. Dają w Internecie fachowe rady nieznanym sobie ludziom. Anonimowo opracowują artykuły do Wikipedii. Wzruszają się na filmach o ruchu oporu. W ramach Volunteering Tourism wolą przez kilka tygodni pracować w afrykańskim domu dziecka, niż wylegiwać się na plaży. Neoliberalni ekonomiści, jak Michael Jensen z Harvardu, twierdzili wprawdzie, że człowiekiem kieruje wyłącznie egoizm i korzyść własna i tak też ustawili gospodarkę ostatniego ćwierćwiecza. Chciwość jest dobra – głosił makler kreowany przez Michaela Douglasa w „Wall Street” z 1987 r. W Niemczech ten bon mot przekuto na modne hasło reklamowe „Chciwość ma jaja” (Geiz ist geil). A jednak Amerykanie wybrali na prezydenta człowieka, który po elitarnych studiach na Harvardzie nie został sowicie opłacanym prawnikiem w którymś z banków, lecz pracownikiem socjalnym w zapuszczonej dzielnicy Chicago.
Egoizm miał być motorem gospodarki, postępu i kultury. Amerykańska psycholog Kathleen Vohs wykazała, jak pieniądz zmienia psychikę i działa na podświadomość. Przeprowadzała testy na życzliwość w dwóch pomieszczeniach, w jednym był plakat ze stosami różnych banknotów, w drugim neutralny. Ci, którzy byli w drugim pomieszczeniu, z reguły byli bardziej skorzy do pomocy, współpracy.
To prawda, że również filantropia może być wyrachowana – jak naszego Wokulskiego, który tą drogą chciał pozyskać przychylność Izabeli. Ludzie mogą działać altruistycznie, by zdobyć uznanie i akceptację w grupie. To jednak nie wyjaśnia, dlaczego w chicagowskim zoo goryl Binti uratował dziecko, które wpadło do jego klatki? Otóż dlatego, tłumaczą dziś psychologowie ewolucji, że tak naprawdę elementy wielkoduszności i uczciwości są nam wrodzone. Gdyby bowiem bezinteresowne działania były wynikiem naszego wychowania, sprzeczne z instynktem, to za nasze przyjazne działanie odpowiedzialne powinny być najmłodsze warstwy kory mózgowej, którym człowiek zawdzięcza zdolność samokontroli. Ale tak nie jest. Podejmując decyzje moralne, aktywizuje te regiony mózgu, które odziedziczyliśmy po odległych poprzednikach, bo to w nich są ulokowane popędy i emocje, które znają także zwierzęta.
Egoiści rodzą się w izolacji
Skłonność do pomocy i altruizmu jest nam wrodzona, twierdzą dwaj antropolodzy z lipskiego instytutu im. Maxa Plancka – Felix Warneken i Michael Tomasello. Natomiast poczucie sprawiedliwości jest nauczone i rozwija się później. Trzylatek kurczowo ściska cukierek, nie chcąc go nikomu oddać. Pięciolatek dzieli się słodyczami, a ośmiolatek bez problemu rozda nawet połowę swych skarbów. Jesteśmy z natury ofiarni. A filozofowie – jak Peter Sloterdijk – nawet twierdzą, że gdyby wprowadzić dobrowolne opodatkowanie na konkretne cele, to ludzie chętniej dzieliliby się swymi dochodami niż pod przymusem.
Ryzykowna teza, ponieważ egoizm i altruizm są także produktem społecznym. Amerykański antropolog Joseph Henrich prosił mieszkańców krajów uprzemysłowionych, jak i afrykańskich chłopów, mongolskich pasterzy oraz peruwiańskich Indian, by według swego uznania podzielili się swymi dwiema dniówkami. Wszyscy chętnie się dzielili – ale nie w tym samym stopniu. W naszym kręgu kulturowym byli gotowi oddać 40 proc. Skąpcami byli peruwiańscy Indianie – trzy czwarte zachowywali dla siebie. Najbardziej hojni Papuasi oddawali dwie trzecie ofiarowanych im pieniędzy. Przyczyna była prosta. Peruwiańczycy żyli w dżungli w izolowanych od siebie rodzinach. Spotykali się z innymi tylko w czasie wspólnego połowu. Wspólnie budowano tamę, po czym każdy zgarniał z płycizny tyle ryb, ile się dało. Wyścig egoizmów nikogo nie drażnił. Natomiast Papuasi mieszkali na wulkanicznej wyspie i w czasie połowów na ocenie byli skazani na współpracę. Dorobek dzielili sprawiedliwie, również z konstruktorami łodzi, według bardzo skomplikowanych procedur.
Zatem to konieczność czyni ludzi altruistami. Ale Wesley Autrey, ratując epileptyka, dał świadectwo siłom natury, działał poza rozsądkiem. Gdyby się zastanawiał, toby nie skoczył. To zdarzenie pokazuje, że nasza jaźń jest o wiele bardziej otwarta, niż się wydaje. Zarówno w chwilach zagrożenia, jak i radosnej euforii zaciera się zwykle bardzo wyraźna granica między mną a innymi. Autrey odczuwał nadjeżdżający pociąg jako zagrożenie siebie samego i działał tak, jakby musiał ratować własną skórę – twierdzi niemiecki publicysta Stefan Klein, dodając, że altruizm i egoizm nie są przeciwległymi biegunami ludzkiego działania. Gdy altruiści zapominają o własnych interesach, to giną; absolutni egoiści również z reguły przegrywają.
Cała ta debata wokół zła i dobra w nas toczy się dziś w wielu krajach w związku z falą przemocy i rozwydrzeniem młodocianych gangów, z drugiej strony – ofiarnością ludzi, których nie paraliżuje strach i próbują interweniować. Nierzadko z tragicznymi dla siebie skutkami.
We wrześniu niemiecką opinią publiczną wstrząsnęło zabójstwo przez chuliganów pięćdziesięcioletniego przedsiębiorcy, który w monachijskim metrze wziął w obronę czwórkę zaatakowanych młodych ludzi. Sam jednak zmarł w wyniku pobicia. Republika uznała Dominika Brunnera za bohatera. Został pośmiertnie odznaczony jako przykład odwagi cywilnej. W czasie procesu zabójców powstało podejrzenie, że interweniując być może pierwszy uderzył, co wywołało spór nie tyle o „winę” ofiary, ile o stosowność środków przy takich interwencjach. Kai Jonas, psycholog prowadzący kursy odwagi cywilnej, przestrzega wszakże przed jakąkolwiek relatywizacją bohaterstwa Brunnera: gdyby Dominik Brunner otrzymał wsparcie od współpasażerów, to pewnie nie doszłoby do tragicznej eskalacji. Gdyby wsparcie otrzymał Andrzej Struj, z pewnością także nie padłby ofiarą nożowników.
Każdemu z nas natura dała zarówno skłonność do egoizmu, jak i do poświęcenia za innych. Jednak od naszej kultury społecznej, a także ekonomicznej w dużej mierze zależy, która z tych dwóch skłonności bierze górę. Natomiast w sytuacjach kryzysowych nie zawsze można polegać na instynktach. Autrey miał szczęście. Brunnerowi i Strujowi go zabrakło. Jednak w walce z przemocą nie można ufać samym instynktom. Potrzebne są akcje oświatowe. Po zabójstwie na stacji kolei miejskiej prezes FC Bayern Uli Höness oraz stowarzyszenie Łańcuch Świateł, które w 1992 r. zmobilizowało pół miliona monachijczyków w akcji protestacyjnej przeciwko neonazistom podpalającym schroniska dla cudzoziemców, przygotowali akcję plakatową, tłumacząc, jak się zachować w takich wypadkach: „Zwróć się o pomoc bezpośrednio do innych osób”, „Odwróć uwagę sprawców”.
Jednak rezygnacja z przemocy podczas obrony też ma swoje granice, bywa, że trzeba użyć siły, tłumaczy Kai Jonas. Odwaga cywilna zawsze wiąże się z ryzykiem. Dlatego trzeba uczyć jej w szkołach, a dorosłym oferować odpowiedni trening. Rozładowywanie konfliktów wymaga nie tylko instynktu, ale i wyuczonych umiejętności.