Wywieranie wpływu na posłów jest trudne, ponieważ stosują oni tzw. zasadę ominięcia przeszkody – czyli nagłe zejście z drogi, wycofanie się w boczny korytarz, a w ostateczności zawrócenie. Gdy przeszkody nie można ominąć, trzeba jej odpowiedzieć: nie mam czasu, albo: jestem zajęty. Tomasz Zapalski z firmy Multi Communications wykonuje wówczas telefon ratunkowy do biura poselskiego. – Gdy poseł się dowiaduje, że rozmawia z lobbystą, rzuca słuchawkę. Albo prosi, żebym zadzwonił za chwilę, i wtedy już w ogóle nie odbiera telefonu – mówi Zapalski, który kilka miesięcy temu poprosił jedną z posłanek PiS, by poinformowała go, jakie stanowisko jej klub zajmie w sprawie ustawy. – Wściekła się na mnie i zapytała, jak śmiem ją o to pytać – opowiada Zapalski, jeden z 16 zarejestrowanych w Sejmie lobbystów.
Posłanka nie wiedziała, że lobbyści są po to, by w sposób jawny prowadzić działania na rzecz swoich klientów, wzburzona weszła na trybunę sejmową i powiedziała: „Proszę sobie wyobrazić, że lobbyści dzwonią do mnie i pytają, co się dzieje z ustawą”.
Po aferach: Rywina, Grabka, Skórki i hazardowej, słowo lobbysta jest najgorszą inwektywą, jaką można obrazić posła. Równie obraźliwe jest „bycie na usługach lobby” oraz „sprzyjanie lobby”. Od dłuższego czasu parlamentarzyści wolą się trzymać od lobbystów z daleka. Z roku na rok wzmacnia się przekonanie, że lobbysta jest człowiekiem podejrzanym, więc nie należy się z nim spotykać, bo może się to odbić na reputacji posła.
„Lobbing określam jako układ sitw (kolesiów) lub koligacji rodzinnych, których celem jest nieuczciwe osiąganie korzyści majątkowych i zaspokajanie własnych żądz, które z kolei prowadzą nieuchronnie do zakamuflowanej korupcji, a w konsekwencji do strat ekonomicznych i moralnych oraz przestępstw” – napisał jeden z posłów w ankiecie przeprowadzonej przez Fundację Batorego. Julia Pitera, pełnomocnik rządu ds. walki z korupcją, powiedziała kiedyś, że w cztery oczy nie spotkałaby się nawet z legalnie działającym lobbystą.
Pod dyktando
Do ostatecznej rozprawy z lobbystami w ciągu minionej dekady wzywało wielu polityków. Jednym z ważniejszych był szef ABW Andrzej Barcikowski, który na zamkniętym posiedzeniu Sejmu w 2003 r. ogłosił, że sprawy w polskim państwie toczą się pod lobbystyczne dyktando, a zagraniczne koncerny poprzez wynajętych lobbystów wykorzystują dziennikarzy do promowania swoich rozwiązań. W ten sam sposób obce wywiady miały wpływać na media, by te przekazywały negatywne informacje o działaniach polityków SLD.
Wystąpienie Barcikowskiego zbiegło się w czasie z ujawnieniem informacji, że szef klubu SLD Jerzy Jaskiernia miał wziąć 10 mln zł łapówki za przeprowadzenie korzystnych zmian w ustawie o jednorękich bandytach (sprawę po latach prokuratura umorzyła, nie dopatrując się znamion przestępstwa). Ale przy okazji wyszło na jaw, że społecznym asystentem Jaskierni jest Maciej Skórka, właściciel firmy hazardowej, który w SLD zabiegał o ustawę niezwykle korzystną dla swojej branży.
Barcikowski powtarzał, że jeśli państwo nie ureguluje szybko sprawy lobbingu, będzie nadal słabe i wykorzystywane. „Brak przepisów sprzyja lobbystom, którzy we własnym interesie próbują posługiwać się dezinformacją, spreparowanymi półprawdami, by podważać decyzje dobrze służące interesowi publicznemu” – tłumaczył dziennikarzom. Po aresztowaniu w 2004 r. Marka Dochnala, którego prasa okrzyknęła królem lobbystów, i posła SLD Andrzeja Pęczaka, którego Dochnal korumpował, w świadomości społecznej pojawił się znak równości między lobbingiem a korupcją.
– Słowo lobby zostało wtedy zadżumione – mówi Marek Matraszek z firmy CEC Government Relations, najdłużej działający lobbysta na polskim rynku. – Na wizerunek naszego zawodu miały wpływ wielkie afery biznesowo-polityczne.
Na fali rozprawy z lobbystami Sejm powołał nadzwyczajną komisję, by zajęła się ustawą, która sprawi, że proces stanowienia prawa będzie przejrzysty, a działania lobbystów kontrolowane na każdym kroku.
Ustawę posłowie przyjęli pięć lat temu. Odtąd każdy profesjonalny lobbysta musiał się zarejestrować w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji, a potem w parlamencie. Regulamin Sejmu określa, że lobbysta powinien mieć przy sobie kartę wstępu o wymiarach 85 na 55 mm wywieszoną na ubraniu w widocznym miejscu. Karta taka jest ważna tylko 3 miesiące. Na mocy ustawy każdy krok lobbysty jest śledzony i każda jego wizyta w ministerstwie, komisji, spotkanie z posłem czy urzędnikiem powinno być odnotowane. Po spotkaniu z lobbystą ministerialny urzędnik ma obowiązek sporządzenia notatki i wywieszenia informacji w sieci. Dlatego urzędnicy jak ognia unikają takich spotkań.
– Fikcja tej ustawy polega na tym, że nie podlegają jej firmy, które lobbują we własnym imieniu – mówi Marek Matraszek. – Kontroli podlegają jedynie lobbyści działający na rzecz innych firm. Dlatego w polskim parlamencie zarejestrowanych jest tylko 16 lobbystów. – Wepchnięto lobbing do szarej strefy i przeniósł się on pod ziemię – mówi były lobbysta Andrzej Długosz z firmy Cross Media. Jego zdaniem lobbysta od załatwiacza różni się tym, że ten pierwszy nie bierze zaliczek, podpisuje umowę z klientem, wystawia rachunki i nigdy nie obiecuje załatwienia sprawy na sto procent.
Gdy rok temu branża hazardowa zwróciła się o pomoc do Długosza, ten odpowiedział, że jedyne, co może zrobić, to prowadzić legalne działania w ministerstwie i Sejmie. Zniechęcili się i powiedzieli: „Ty nie potrafisz nam tego załatwić”. – Próbowali zrobić to, co każdy polski przedsiębiorca chce zrobić w oparciu o swoje życiowe doświadczenie, czyli załatwić sprawę. Specjaliści, prawnicy i lobbyści są potrzebni, o ile potrafią dotrzeć do urzędników decydujących o danej sprawie – tłumaczy Długosz.
Paradoks ustawy polega również na tym, że Ryszard Sobiesiak postępował zgodnie z jej literą. Oskarżanie go o nielegalny lobbing jest nieporozumieniem, ponieważ działał on we własnym interesie i nie korzystał z pośrednictwa wynajętych firm lobbingowych.
Skąd się wzięli lobbyści
Pierwsze firmy lobbingowe pojawiły się w Polsce na początku lat 90. Wcześniej nie było takiej potrzeby. – W systemach totalitarnych wystarczy dogadać się z władzą – mówi Długosz, który na początku lat 90. zaczynał karierę u światowego potentata – w amerykańskiej firmie Burson-Marsteller, otwierającej wtedy biura w Polsce. Nowojorska agencja znana była wówczas na całym świecie z działalności lobbingowej, a także z ocieplania wizerunków takich polityków jak Nicolae Ceauşescu i Augusto Pinochet.
W 1992 r. Długosz uczestniczył w swoim pierwszym wielkim projekcie lobbingowym, do dziś opisywanym w magazynach PR. Był to czas, gdy papierosy leżały na łóżkach polowych wystawianych na chodnikach wielkich miast. Palili wszyscy i wszędzie. Sejm przyjął ustawę o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji, wprowadzając zakaz reklamy alkoholu i papierosów. – A my dostajemy od firm tytoniowych zlecenie powstrzymania tego zakazu – wspomina Długosz. Odpowiedzią lobbystów było powołane Koalicji Wolnego Słowa Vox, do której przyłączają się wydawcy prasy, Krajowa Izba Gospodarcza, a nawet Stowarzyszenie Filmowców Polskich.
Koalicja przekonywała Polaków, że zakaz ogranicza wolność słowa i że reklama nie ma żadnego wpływu ani na spożycie alkoholu, ani liczbę palonych papierosów. W całej Polsce zawisły wielkie billboardy: „Zakaz reklamy to uniemożliwienie konsumentowi wolnego wyboru”. – Pod hasłem wolnego słowa prowadziliśmy działania przez rok i w końcu udało się zmienić tak przepisy, że groźba całkowitego zakazu została oddalona o kilka lat – wspomina Długosz. – Dla biznesu tytoniowego oznaczało to większe zarobki.
Andrzej Długosz mówi, że na początku lat 90. wielu jego kolegów przed spotkaniem z ministerialnymi urzędnikami odwiedzało Pewex, gdzie kupowali drobne prezenty. – Za pozwolenie na wejście nowej fabryki do Polski obdarowywało się wówczas urzędnika flakonem perfum i złotym długopisem. Kosztowało to niewiele w stosunku do wartości podejmowanych decyzji.
Potem pojawiły się partie polityczne i gra interesów. Im więcej partii w parlamencie, tym gra była łatwiejsza. – Dobrze dobrana grupa 15 posłów do dziś może zmienić każdy przepis – mówi Długosz. Z tego punktu widzenia najlepszy był parlament z 1991 r. z 17 klubami i kołami poselskimi. – Dość łatwo było podrzucić tam dowolny projekt ustawy – tłumaczy B. – Wiele zdarzeń kreowaliśmy w mediach, dziennikarze dostawali tzw. gotowce. Pisali, bo w to wierzyli.
Po raz pierwszy lobbystom publicznie zarzucono korupcję w 1996 r. na łamach „Trybuny”. Z tekstu wynikało, że lobbyści z firmy Burson-Marsteller za pieniądze TVP zablokowali przepisy wprowadzające weekendowy zakaz umieszczania reklam w mediach publicznych. Zamiast w TVP i Polskim Radiu reklamy miały być emitowane w stacjach komercyjnych.
– Ale wtedy faktycznie była tylko jedna telewizja komercyjna, Polsat – wspomina Długosz i dodaje, że wyglądało na to, że ustawa przygotowywana jest pod konkretną stację. Ówczesny prezes TVP Wiesław Walendziak wynajął więc lobbystów, by ustawę zablokowali.
– Nasza praca polega na tym, by komuś pomóc albo kogoś zablokować, bo każda regulacja komuś służy albo komuś przeszkadza – tłumaczy Długosz. – Decyzja o tym, że autostrady budujemy z cementu, powoduje, że akcje cementowni idą w górę, a traci przemysł petrochemiczny, który produkuje asfalt. Podobnie było w sporze o biopaliwa – ciągnie lobbysta. Wcale nie chodziło o ochronę środowiska. Procent biopaliwa w przetworzonym paliwie na stacji benzynowej oznaczał dla rafinerii właśnie taki procent utraty rynku. Więc rafinerie walczyły, by nie utracić zbyt dużo rynku, a parlament decydował, ile zarobią na tym producenci biopaliw, a ile stracą rafinerie.
Bardzo ważną pozycję w grze lobbingowej przez wiele lat zajmowały związki zawodowe. Gdy rządził AWS, kluczowe było poparcie Solidarności, a gdy władza przeszła do SLD – OPZZ.
– To, czy przetarg na prywatyzację zakładu wygra firma X czy Y, zależało często od stanowiska związków zawodowych – mówi Andrzej Długosz. – Kupienie związków nie było trudne. Wymagało nabycia kilku telewizorów, wyremontowania siedziby i zagwarantowania całej komisji zakładowej 20-letniego zatrudnienia. A. nie lubi nazywać tego procederu przekupstwem: – Czy dotacja remontowa na lokalną szkołę w okręgu wyborczym posła, o którego przychylność zabiegamy, jest przekupstwem?
Na początku XXI w. w Polsce działały trzy liczące się firmy lobbingowe: Grupa Doradztwa Strategicznego założona przez Marka Nowakowskiego, CEC Government Relations Marka Matraszka oraz Cross Media Andrzeja Długosza. O GDS mówiło się, że jest najlepszym pośrednikiem w interesach z SLD, CECGR z PiS, a przez Cross Media najłatwiej było trafić do Platformy (choć firma Marka Matraszka największy sukces odniosła za rządów SLD, pracując na rzecz kupna myśliwców F16).
Marka Nowakowskiego posądzono o sprzyjanie rosyjskim koncernom paliwowym (okazało się, że jego firma wykonała stronę internetową dla Łukoilu). Andrzeja Długosza aresztowano i oskarżono o pranie brudnych pieniędzy (do dziś jednak nie może doczekać się procesu). – Można było wtedy powiedzieć w telewizji, że został aresztowany lobbysta blisko związany z Donaldem Tuskiem – wspomina Długosz. Innemu lobbyście szef ABW zarzucił na tajnym posiedzeniu Sejmu, że jest agentem angielskiego wywiadu MI6.
Większość znanych lobbystów przyszła do tego biznesu z polityki. Marek Matraszek przyjechał do Polski jako oksfordzki naukowiec, piszący doktorat na temat nurtów ideowych w opozycji przedsierpniowej. Nad biurkiem Andrzeja Długosza wiszą jego zdjęcia z Tuskiem, Balcerowiczem, Geremkiem, Bieleckim, a nawet Pawłem Piskorskim. Długosz, zanim stał się lobbystą, działał w NZS, KLD i UW. – W tym zawodzie liczą się kontakty i zaufanie – mówi.
Młodsze pokolenie też nie wypiera się swojego politycznego zaangażowania. Tomasz Zapalski przyznaje, że działał w partyjnych młodzieżówkach na studiach, a Łukasz Mężyk, współwłaściciel agencji Viewpoint, związany był z Unią Demokratyczną i pracował jako asystent wicepremiera Leszka Balcerowicza.
Magda Dobrzańska, zanim została lobbystką, byłą rzeczniczką prasową Partii Demokratycznej. – Wszyscy, których znam, mają jakąś przeszłość polityczną – mówi Dobrzańska. – Każdy z nas w swojej pracy bazuje na dawnych kontaktach partyjnych i w zależności, skąd się wywodzi, ma lepsze wejścia na lewicy lub prawicy.
Niektórym się wydaje, że praca lobbysty polega na aranżowaniu spotkań ważnych prezesów koncernów z ważnymi ministrami, by firmy mogły przekonać decydentów do swoich pomysłów. – Gdyby tak było, to prezesowi wystarczyłaby dobra sekretarka – mówi Matraszek. – Firmy nam płacą za dostarczanie gruntownej wiedzy.
Gdy przychodzi klient do lobbysty, to chce wiedzieć, jak wygląda proces legislacyjny, kto podejmuje decyzję w ministerstwie, a kto w rządzie. Chce wiedzieć, co na ten temat mówią posłowie. Kto będzie jego sprzymierzeńcem, a kto wrogiem. Lobbysta ma być dobrze poinformowany, wiedzieć, kiedy na kogo nacisnąć i w jakiej sprawie. Często proces dotarcia do ważnego decydenta rozpisywany jest na tablicach poglądowych. W siedzibie CEC Government Relations w jednym z pokoi wisi tablica ze schematem dotarcia do ministra K. Minister jest prostokątem narysowanym flamastrem na samej górze tablicy. Pod nim znajdują się piętrowo ułożone prostokąty z wpisanymi nazwiskami ważniejszych urzędników. Gra polega na tym, by poruszając się z dołu do góry i wykonując jak najmniej ruchów, dotrzeć do K. i ewentualnie go przekonać.
Ustawianie pryzmatu
Po co klienci przychodzą do lobbystów? Łukasz Mężyk z Viewpoint mówi, że po pomoc. – Oni są specjalistami w zarządzaniu firmą, a nie w komunikacji z politykami – opowiada Mężyk. – Mówią nam: ustawa, którą proponuje ministerstwo, szkodzi mojemu biznesowi. Bo np. promuje moich konkurentów. Pierwszym krokiem zwykle bywa stworzenie listy interesariuszy, czyli stakeholders, którzy mogą stać się sojusznikami klienta. Na liście takiej powinny znaleźć się think tanki, organizacje społeczne, grupy nacisku, fundacje, ale szczególnie poszukiwane są autorytety, które własnym nazwiskiem mogłyby wesprzeć walkę lobbysty. W podobny sposób przygotowuje się listę argumentów. – Chodzi o to, żeby wyeksponować rzeczy, które naruszają szerszy interes publiczny – precyzuje Mężyk.
W branży proces ten nazywany jest ustawianiem pryzmatu. Pryzmat powinien być ustawiony tak szeroko, by nie można było zarzucić nikomu walki o partykularne interesy. Dlatego na przykład przy pracach nad ustawą medialną należy podkreślać korzyści, jakie odniosą z tego miliony widzów, a nie zyski kilku osób, do których te media należą.
Ważnym elementem jest mobilizowanie wyborców na poziomie lokalnym, czyli zaangażowanie grupy, której proponowana zmiana może zaszkodzić. W dojrzałych demokracjach wykorzystywane są do tego organizacje pozarządowe (NGO), w Polsce jeszcze zbyt słabe.
Warto już na tym etapie rozpocząć wysyłanie listów do polityków. Ważne, by list był dobrze napisany, to znaczy nie dłuższy niż dwie strony, bo polityk tego nie przeczyta. – Tabloidyzacja i uproszczenia dotknęły również tę dziedzinę życia – mówi Mężyk i dodaje, że praca lobbysty powinna rozpocząć się z chwilą formułowania założeń do ustawy, gdy jej zarys błąka się gdzieś po ministerstwach.
Jednak zasadniczym miejscem, gdzie tworzy się zręby prawa, są podkomisje. Tam powstaje 70 proc. treści nowej ustawy. Posiedzenia podkomisji nie są protokołowane. – To najmniej transparentny etap procesu stanowienia prawa – mówi Mężyk. – Tu najczęściej pojawiają się niespodziewane wrzutki poselskie lub rządowe, których prawdziwych autorów trudno potem ustalić.
Zdaniem Tomasza Zapalskiego z Multi Communications w podkomisji pracują posłowie zainteresowani projektem, kompetentni i merytorycznie przygotowani. Niestety lobbyści nie mają tu wstępu. – Naszym celem jest spotkanie z członkami podkomisji, by podążając tropem myślenia naszych klientów, rozważyli nasze postulaty – mówi Zapalski, ale dodaje, że tu zaczynają się schody. Wspinaczkę trzeba zacząć od asystenta posła i pokonując przeszkody wspinać się w górę. Dotarcie do celu nie gwarantuje sukcesu, bo poseł może powiedzieć: Zgadzam się z pana argumentami, ale kierownictwo naszego klubu narzuca nam inne rozwiązania.
Z podkomisji ustawa trafia do komisji i tu lobbyści mogą zgłaszać swoje uwagi, które najczęściej i tak nie są brane pod uwagę. Po wyjściu ustawy z komisji w zasadzie są już niewielkie szanse na zmiany. Chociaż cuda się zdarzają, jak w wypadku ostatniej ustawy antynikotynowej, przeciwko której murem stała branża tytoniowa. Sejm uznał, że forsowany i przez Ministerstwo Zdrowia, i przez komisję sejmową całkowity zakaz palenia, który wywołał taką burzę w mediach, to jednak przesada. Rzadko się zdarza, by koalicja zgłaszając ustawę, sama się z niej w Sejmie wycofała. – Groźba uderzenia przez media zawsze działa na polityków – mówi Długosz.
Pod przykrywką
W MSWiA w ciągu ostatnich czterech lat zarejestrowało się 157 firm wykonujących zawodową działalność lobbingową. Większość stanowią kancelarie prawnicze, na czele z takim gigantem jak Ernst&Young. Wiele z tych firm rejestrowało się jednak na wszelki wypadek. Widać to, gdy zajrzy się do sejmowego rejestru. Nigdy nie było tam zgłoszonych więcej niż 20 lobbystów, z czego zwykle połowa reprezentuje firmę Viewpoint.
– Ustawa sprawiła, że lobbysta jest ślepy, głuchy i nieskuteczny, więc po co rejestracja, skoro się jest odciętym od procesów decyzyjnych – mówi lobbysta A. – W Polsce zwyciężyło myślenie, że lobbysta występujący w imieniu grup interesu działa nagannie, natomiast urzędnik piszący założenia do ustawy kieruje się interesem społecznym. Dlatego dziś lobbuje się na poziomie tego urzędnika, bo to jest skuteczne. Zawsze się tak robiło, ale teraz jest to jedyna przestrzeń, gdzie można oddziaływać.
A. dodaje, że najskuteczniej teraz załatwia się sprawy na poziomie zastępcy dyrektora albo starszego specjalisty w ministerstwie – bo to oni podejmują kluczowe decyzje, gdy tworzą się ustawy. Niewiele osób wie, że wszystkie podatki akcyzowe w państwie zależą do trzech osób zatrudnionych w ministerstwie finansów – dyrektora departamentu podatków pośrednich i dwóch podległych mu urzędniczek. – To oni decydują, jaka będzie akcyza na każdy z produktów, a 460 osób w parlamencie to tylko zatwierdza – mówi A.
Dwa lata temu Fundacja Batorego przeprowadziła wśród parlamentarzystów badania, jak postrzegają zjawisko lobbingu. Aż 65 proc. badanych stwierdziło, że nigdy nie spotkali się z naciskami lobbystów, choć jedna trzecia uważała, że przez ich działalność w Polsce rozwija się korupcja. Zaskakujące, że aż 75 proc. badanych uważa, że dzięki lobbystom politycy są lepiej poinformowani. Z badań fundacji wynika, że znacznie skuteczniejsi od lobbystów są eksperci parlamentarni. Co piąty badany poseł twierdził, że eksperci mają duży wpływ na stanowienie prawa.
Kim jest ekspert sejmowy? Dla posłów partnerem, który reprezentuje organizację społeczną i wyraża opinie w jej imieniu. – Nic bardziej mylnego – mówi Długosz. – W Polsce pokutuje mit niezależnego eksperta. W odróżnieniu od lobbysty nie podlega on żadnej kontroli. Forsuje on określone przepisy korzystne dla danej grupy interesów, choć oficjalnie czyni to w imię tak zwanego interesu publicznego.
Dlatego wielu lobbystów zamiast się rejestrować i narażać na ostracyzm, coraz częściej ukrywa swoją prawdziwą działalność pod przykrywką eksperckiej, doradczej lub konsultacyjnej. Ekspert czy konsultant budzi sympatię, lobbysta – niechęć.
Przed kilkoma miesiącami tę mistyfikację odkrył „Dziennik”, opisując poczynania eksperta Polskiej Organizacji Handlu i Usług Jarosława Wereszczyńskiego, który działał w komisji Przyjazne Państwo. Zabiegał on o korzystne dla hipermarketów przepisy w ustawie. Jednak okazało się, że nie jest niezależnym ekspertem, ale dyrektorem do spraw korporacyjnych w hipermarketach Tesco.
Podobną rolę w sejmowej komisji zdrowia, która pracowała nad ustawą antynikotynową, pełnił Michał Mierzejewski, ekspert Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych Lewiatan. Faktycznie jednak był on doradcą zarządu koncernu tytoniowego Philip Morris. – Problem w tym, że nikt nie wie, jaką oni funkcję pełnią i czyje interesy reprezentują – mówi zarejestrowany lobbysta.
Fakty i fikcje
Od co najmniej dwóch lat Fundacja Batorego zwraca uwagę, że ustawa lobbingowa jest dziurawa. Osobom, które chcą wywierać wpływ na kształt ustaw, dość łatwo udaje się uniknąć rejestracji i w niejawny sposób wpływać na posłów. Fundacja monitorowała jedno z posiedzeń komisji sejmowej, podczas którego głos zabierało 40 ekspertów i zaproszonych gości, podpowiadając posłom, jakie rozwiązania w ustawie zastosować. Choć te osoby wywierały znaczny wpływ na powstające prawo, okazało się, że żadna z nich nie była zarejestrowana jako zawodowy lobbysta.
Od lat jednym z najskuteczniejszych lobbystów w branży tytoniowej jest producent papierosów Jerzy Czernek, wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Producentów Tytoniu. Próżno byłoby szukać jego nazwiska w rejestrze lobbystów, choć bywa w Sejmie i walczy przed komisjami o przepisy sprzyjające jego branży. Julia Pitera, pełnomocnik rządu ds. walki z korupcją, również uważa, że ustawa lobbingowa jest fikcją i należałoby ją jak najszybciej zmienić. Ale jednocześnie tłumaczy dziennikarzom: „Nie będę udawała, że zajmuję się w tej chwili tym problemem”.
Lukę próbuje wypełnić Prawo i Sprawiedliwość, które już w listopadzie 2009 r. zapowiedziało nowelizację ustawy lobbingowej. Ze skąpych informacji, które docierają z PiS, wynika, że ich projekt z jednej strony wprowadza większą przejrzystość procesu legislacyjnego, bo odtąd każda zgłoszona poprawka poselska będzie publikowana w Internecie, z drugiej zaś jest jeszcze bardziej restrykcyjny wobec lobbystów. Znajdzie się tam przepis, że każde spotkanie funkcjonariusza publicznego z osobą zabiegającą o zmianę prawa trzeba będzie ujawnić w sieci (dziś taki wymóg dotyczy jedynie lobbystów). Lobbyści przypuszczają, że nowe regulacje prawne stworzą im jeszcze większe trudności w wykonywaniu zawodu i powoli z Sejmu wypchną ich załatwiacze i eksperci.
Tomasz Zapalski mówi, że coraz trudniej jest mu prowadzić legalną działalność lobbingową. Ostatnio miał kłopoty nawet z wejściem do Sejmu. Straż marszałkowska poinformowała go, że lobbystom nie przysługuje prawo wejścia do Sejmu głównym wejściem.