Katastrofa prezydenckiego samolotu pobudziła nie tylko społeczne emocje związane z żałobą, ale także oczekiwania, że prokuratura szybko wskaże przyczyny i winnych. Na dodatek te oczekiwania miały i taki podtekst, często nieodpowiedzialnie formułowany, że przecież Rosjanom, będącym gospodarzami tego śledztwa, trzeba bardzo uważnie patrzeć na ręce. Nawet wówczas, gdy od tych, którzy na co dzień z rosyjskimi śledczymi współpracują, słychać prawie wyłącznie pochwały i zapewnienia, że nikt niczego nie próbuje tuszować, zatrzymywać dla siebie, chować pod sukno.
Gdy przyczyny katastrofy i winnych nie ma, mnożą się najdziwaczniejsze hipotezy, najprzeróżniejsi eksperci głoszą dowolne, często zupełnie fantastyczne tezy, powstaje informacyjny chaos, bo na katastrofach lotniczych każdy dziś w Polsce zna się wyśmienicie. Na takim podłożu coraz śmielej zaczyna żerować polityka, co widać było wyraźnie podczas dyskusji nad przedstawioną przez premiera informacją o działaniach agend rządowych podjętych po katastrofie. W serii pytań zadanych premierowi, ministrom czy marszałkowi Sejmu żałobny woal stał się zdecydowanie bardziej przejrzysty i polityka już pojawiła się w swej szpetniejszej postaci.
Nad tym chaosem informacyjnym prokurator generalny wspólnie z prokuraturą wojskową spróbowali zapanować dopiero wówczas, gdy już zbierał się Sejm i gdy było wiadomo, że mimo demonstrowanej żałoby zbiera się na polityczną burzę. Być może zareagowali zbyt ostrożnie, nie wykluczając do końca żadnej z wersji śledztwa, choć wcześniej już mówiono przecież, że nie ma żadnych dowodów na zamach terrorystyczny czy niesprawność samolotu i raczej brane są pod uwagę błędy załogi, ewentualnie rosyjskiego personelu naziemnego.
Rozumiejąc, że prokuratura porusza się po gruncie politycznie mocno zaminowanym, można jednak oczekiwać większej odwagi w formułowaniu choćby wstępnych hipotez, a przynajmniej sukcesywnego tłumaczenia, na czym to śledztwo polega, jakie informacje już uzyskano, czy są już niepodważalne ustalenia, gdzie pojawiają się problemy. Nie wymaga to naruszania tajemnicy śledztwa, bowiem o tym, co może stać się już jawne, decyduje prowadzący je prokurator.
Być może trzeba zresztą przełamać prokuratorski nawyk zbytniego utajniania tego, co tajne być nie musi. W każdym razie informacja, jaką prokurator Seremet przedstawił na nadzwyczajnym posiedzeniu sejmowej komisji obrony, opisując głównie zakres wykonanych czynności, w tym liczbę przesłuchanych świadków, była istotna, nieco uspokoiła nastroje. Istotne było też przypomnienie posłom nienawykłym do niezależności prokuratury, że prokurator generalny Sejmowi nie podlega, a składa informację tylko ze względu na rangę sprawy, bowiem w Wysokiej Izbie już rodziły się pomysły powoływania jakiejś specjalnej komisji do nadzorowania śledztwa. Łatwo przewidzieć, że mogłaby ona, zwłaszcza w czasie kampanii wyborczej, zastąpić w politycznym awanturnictwie komisje śledcze, które w pośpiechu zawieszają swoją działalność, chcąc pokazać, że czas żalu po tych, którzy zginęli w katastrofie, nie jest dobry na polityczne kłótnie.
Czy prokurator generalny zdoła wypracować sobie taką politykę informacyjną i taki styl działania, które nie utrudniając śledztwa sprawią, że chaos informacyjny zacznie zanikać? To jest wielkie wyzwanie. W każdym razie albo Andrzej Seremet na tej sprawie stworzy solidny wizerunek niezależnej prokuratury, albo odnowiona prokuratura straci autorytet, zanim go zbuduje.