Wawrzyniec Smoczyński: – Tuż po tym, jak ogłoszono, że Lech i Maria Kaczyńscy spoczną na Wawelu, wraz z żoną wydali państwo oświadczenie z apelem o wycofanie się z tej decyzji. Były jakieś nieprzyjemności?
Andrzej Wajda: – Już następnego dnia. Pani doktor, która mnie leczy, na prośbę o wizytę domową odpowiedziała żonie, że nie ma czasu mnie zbadać. Gdy żona zapytała, że może jutro, ona na to: „Jutro też nie mam czasu. I niech pani sobie znajdzie jakiegoś innego lekarza”. To potwierdziło nasze obawy, że podział społeczeństwa jest nieunikniony.
Podział na jakie grupy?
Na tych, którzy chcą używać swojego wyobrażenia patriotyzmu i wszystkich dopuszczalnych i niedopuszczalnych środków emocji, które sztucznie ten patriotyzm podniecają, i ludzi rozsądku, którzy domagają się faktów.
Jak pan myśli, skąd wziął się ten podział?
Katastrofa samolotu została odczytana jako katastrofa Polski. Gorzej, jeden z biskupów w swojej chrześcijańskiej dobroci powiedział wiernym, że skoro już musiało dojść do katastrofy, to mógł spaść samolot 7 kwietnia, z premierem na pokładzie.
A jak reagowali ludzie na państwa wystąpienie?
Gdzie się nie pojawiamy, wszyscy dają znaki, że są z nami. Dają znaki, ewentualnie podchodzą, by wyrazić swoją aprobatę, takim półgłosem. Ale nikt nie zawoła przez ulicę.
Dlaczego?
Widocznie ludzie uważają, że w takiej sprawie nie trzeba się głośno wypowiadać. Ale bardzo wiele nieznanych mi osób daje do zrozumienia, że taki głos był potrzebny. Że byłoby źle, gdyby nasz głos w „Gazecie Wyborczej” się nie pojawił. Tylko że ta dyskrecja ma się nijak do codziennych kłamstw naszych telewizji.