Przede wszystkim prezes PiS tonuje siebie. O ile początkowo sztabowcy robili wszystko, aby pozytywne społeczne emocje przenieść ze zmarłego prezydenta na jego brata, o tyle teraz Kaczyński próbuje stać się także Donaldem Tuskiem, a przynajmniej uprawiać to, co po wyborach 2007 r. nazwano polityką miłości.
Kandydat Kaczyński dozowany jest wyborcom w dawkach więcej niż umiarkowanych, takich, które mają przekonać do głębokiej przemiany. Zmiana zbyt gwałtowna mogłaby tę operację zepsuć. Na pierwszy ogień poszła Rosja, a zwłaszcza Rosjanie, do których Kaczyński zwrócił się z listem nadzwyczajnie serdecznym, przy okazji informując, że Lech Kaczyński z pewnością byłby na moskiewskiej defiladzie. Ta sprawa do śmierci prezydenta nie była, o ile pamiętamy, zdecydowanie rozstrzygnięta, bo informowano nas, że prezydent jeszcze ostatecznej decyzji nie podjął, czekając najwyraźniej na to, co w Katyniu powie premier Władimir Putin.
Kilka dni później, w pierwszym wywiadzie prezesa PiS udzielonym internautom, dostaliśmy już dużą dawkę prawdziwej polityki miłości. Jeżeli policzyć słowa najczęściej używane w tym wywiadzie, zdecydowanie prym wiodą pojednanie, porozumienie, kompromis, współpraca, dobro, prawda, wspólnota. Nie ma już podziału na lepszych i gorszych patriotów (trudno byłoby udowodnić, że Bronisław Komorowski jest gorszym patriotą, nawet genetycznie rzecz ujmując), prawych i mniej prawych, który to podział występował jeszcze w momencie, gdy prezes oświadczał, że kandyduje.
Prezes z innej planety?
Teraz w Polsce, przekonuje nas prezes Kaczyński, pokazało się przede wszystkim dobro i po prostu są ludzie o bardzo różnych życiorysach, a ze wszystkimi trzeba współpracować dla przyszłości Polski, bo przecież Polska jest najważniejsza.