Zabójca musiał uderzać wiele razy, bo śledczy byli wstrząśnięci ogromem obrażeń kobiety. Do dziś nikt nie wie, komu mogło zależeć na jej śmierci. Komu przeszkadzała kuratorka, która zarabiała grosze za to, że przychodziła pomagać bezradnej wobec biedy i wódki rodzinie? Po tragicznej śmierci Pauliny Ozgi, 28-letniej społecznej kuratorki sądowej z Dolnego Śląska, wielu jej kolegów odchodzi z pracy. Nie chodzi nawet o poczucie zagrożenia i syzyfowy trud, ale o społeczne niezrozumienie dla ich profesji.
Co trzeba zrobić, żeby zarobić jeden grosz za zrobienie druciaka do czyszczenia garnków? Trzeba go najpierw odpowiednio skręcić: owinąć wokół palca, zacisnąć, przeciągnąć jeden druciany koniec przez dziurkę, znów zacisnąć tak, by powstał kłębek. Niewprawna para rąk może się z tym męczyć nawet pół godziny. Żeby zarobić 400 zł, jedna para małych rąk i trzy pary nastoletnich zwinęły 40 tys. druciaków. Przez dwa miesiące. Było na jedzenie. A teraz siedzą spłakane i usmarkane przy wielkiej balii wypełnionej druciakami. Obok porozbijane butelki po piwie. Ojciec znów miał nalot. Czyli napił się i latał po domu z siekierą. Nastoletnie zadzwoniły po policję. Policja – po Agnieszkę: może pani kurator oceni sytuację rodzinną. Policjant ma dopiero 25 lat i nie ma zielonego pojęcia o psychologii zaszczutego dziecka.
Kurator pomaga
Agnieszka (kurator z Wołowa, Dolnośląskie) zjawia się po pół godzinie. Co się dzieje w waszym domu, pyta, a cztery pary podrapanych rąk wycierają łzy: mamy kilka minut na to, żeby przynieść tacie papierosa, jak nie, to nas bije. Wyzywa od suk, kurew, mówi, że może z nami zrobić wszystko, bo jesteśmy jego dziećmi. Zabrania nam jeść. Nigdy nie mogliśmy wejść do kuchni, jak tato jadł obiad, bo mówił, że dostanie wrzodów na żołądku.