Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Nierówne połowy

Dziecka nie da się podzielić. Lecz sądy wciąż próbują. A potem już nie ma odwrotu.

Jest przepis w kodeksie rodzinnym, który miał ułatwiać życie rozwiedzionym rodzicom i chronić dobro dziecka. Miał poprawiać, a tymczasem pogarsza. Zmieniła się mentalność rodziców stających przed sądami, zmieniło się prawo oraz definicje dobra dziecka, ale sądy mają swoje przyzwyczajenia. Interpretują prawo tak samo jak przed 20 laty, niszcząc relacje między rodzicami a dziećmi i eskalując konflikty.

Pan A., gdy sąd rejonowy ograniczył mu rodzicielskie prawa do decydowania o sprawach dziecka, poleciał prosto do szkoły swojego 7-letniego syna. Był z nim blisko. Uważał, że nawet bliżej niż matka. Przez najbliższe 4 lata będą się z synem ukrywać.

Pan B., ojciec pięciolatki, za niezastosowanie się do wyroku sądu rejonowego w Siemiatyczach odsiedział 1,5 roku w więzieniu. Wcześniej jego społeczny przedstawiciel przez wiele miesięcy starał się uzyskać w sądzie wyjaśnienie, dlaczego właściwie panu B. ograniczono prawa rodzicielskie, skoro przez trzy lata z powodzeniem sam wychowywał córkę. Nie było odpowiedzi.

Panu C. (najmłodsze z jego trójki skończyło właśnie dwa lata) sędzia Sądu Rejonowego w Jeleniej Górze udzieliła nawet pewnego wyjaśnienia: otóż ograniczyła mu prawa rodzicielskie do dzieci, bo zgodnie z paragrafem 107 miała taką możliwość.

Paragraf

Paragraf 107 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego: jeśli rodzice żyją w rozłączeniu, sąd, dla dobra dziecka, może powierzyć wykonywanie władzy rodzicielskiej jednemu z nich, ograniczając władzę rodzicielską drugiego do określonych obowiązków i uprawnień wobec dziecka. Paragraf pomyślany był jako furtka, przez którą wybrnąć można z takiej na przykład sytuacji: rodzic znika z życia dziecka, miesiącami nie można nawiązać z nim kontaktu, tymczasem szkoła czy szpital wymaga zgody obojga rodziców na operację albo wyjazd na wycieczkę. Przepis powinien być stosowany tylko w wyjątkowych wypadkach i z założenia nie ma nic wspólnego z odebraniem praw rodzicielskich.

Praktyczna logika sądowa jest jednak prostsza. Sąd decyduje zwykle, że dziecko ma mieszkać z matką. A więc: to nie ojciec podejmować będzie codzienne decyzje. Czyli: lepiej ograniczyć mu prawa do wtrącania się w życie matki oraz dzieci. Żeby uniknąć konfliktów.

Niestety, logika rodzica też jest zwykle prosta. Ograniczyć komuś prawa rodzicielskie to tak, jakby mu powiedzieć, że nie dość kocha, że jest złym rodzicem. Logika rodzica, któremu bezpodstawnie odbiera się prawa rodzicielskie, nakazuje zwykle brać dziecko i uciekać. Oto typowy wstęp do wojny ciągnącej się latami, w której każda późniejsza sądowa strategia zawodzi.

Sądy ograniczają co roku prawa rodzicielskie nawet w około 10 tys. przypadków, a tylko 4 tys. spraw trafia do mediacji. Z niemieckich doświadczeń, zebranych przez tamtejsze ministerstwo sprawiedliwości, wynika tymczasem, że aż 96 proc. spraw rozwodowych wymaga pomocy mediatora. A jeśli małżonkowie ją dostaną, w ponad 80 proc. przypadków udaje im się osiągnąć porozumienie.

Strategia 1: skazać

Wyrok, w którym sąd ograniczał prawa rodzicielskie pana B., jego była żona zrozumiała tak, jakby dali jej wreszcie na piśmie, że B. nie może bez jej zgody zbliżać się do dziecka. Wtedy jeszcze chodziło o to starsze z dwójki. Pani B., wyjeżdżając z ich wsi do Warszawy, zabrała syna, pięciolatka. Dwuletnia córka została z tatą.

Pan B. próbował umawiać się z synem to w szkole, to po zajęciach sztuk walki. Ale wtedy żona pokazywała wyrok sądu: nie życzy sobie, mówiła wychowawcom, takich spotkań. Ojciec przestał więc widywać syna. A matka przestała widywać córkę.

Trzy lata później, w 2006 r., matka wystąpiła do Sądu Rejonowego w Sokółce o przyznanie jej także prawa do opieki nad córką. Kodeks rodzinny i opiekuńczy stanowi, że rodzeństwa powinny wychowywać się razem, sąd przekazał więc córkę pod opiekę matki. I znów, dla uniknięcia konfliktów, ograniczył prawa rodzicielskie ojca.

Ciąg dalszy tej historii. Do pana B. przychodzili z całej wsi sąsiedzi, że mu pomogą ukrywać tę małą. Przez dwa lata dziecko wędrowało między domami. Gdy przyjeżdżała policja, małej nigdy nie było.

W 2007 r. Sąd Rejonowy w Siemiatyczach wydał kolejny wyrok – skazujący. Na karę więzienia za uprowadzenie dziecka, bo tak brzmiał formalny zarzut. Dwa następne wyroki były już bez zawieszenia. W lutym 2008 r. wieś odwiozła więc pana B. do aresztu w Hajnówce, a potem do zakładu karnego w Barczewie.

Strajkiem głodowym, który B. prowadził w więzieniu przez miesiąc, skutecznie zajęli się psychologowie. Co pana B. kosztowało jednak dodatkowy odsiedziany rok: gdy z Kancelarii Prezydenta przyszła prośba o opinię o skazanym w sprawie ułaskawienia, sąd zaopiniował ten wniosek negatywnie.

Akt łaski prezydenta został jednak wydany we wrześniu 2009 r. Gospodarstwo B. zdążyło już podupaść. Córka była u matki. We wsi mówią, że policja ją w końcu odbiła. Było tak: ludzie zdecydowali, że dziecko musi wreszcie zobaczyć się z ojcem. Zawieźli więc małą do zakładu karnego w Barczewie. Tamci skądś wiedzieli: na trasie czekały dwa radiowozy. Zabrali dziecko w siedmiu – pięciu policjantów, kurator i psycholog. Był 2009 r., akurat przyszły instrukcje, żeby jednak wykonywać te wyroki sądów, bo Polska przegrywa kolejne sprawy w Strasburgu.

Strategia 2: wycofać się

Najświeższy wyrok strasburski zapadł w sprawie pani A. W lutym 2010 r., po 4 latach polskich sporów sądowych. Po tamtej pierwszej rozprawie nie zdążyła do szkoły po syna. Usłyszała, że wyszedł już z tatą. Jeszcze przez dwa dni liczyła, że może się odezwą. Nic, więc poszła na policję. Wszczęcia poszukiwań dziecka odmówiono jednak: „udało się gdzieś pod opieką ojca” – mówili policjanci, poza tym brak przesłanek, że ojciec użył siły. Prokuratura odpisała, że zarzut, jakoby ojciec dziecka przekroczył prawo, nie został dostatecznie uwiarygodniony.

Kuratorzy sądowi, którzy powinni byli wykonać wyrok sądu przekazujący dziecko pod opiekę matce, nie widzieli możliwości, żeby ustalić nowy adres syna. Zainteresowanie wykazał jedynie prezydent miasta B. Przysłał na urzędowym papierze, że nakłada na matkę karę grzywny za niedopełnienie obowiązku szkolnego. Zgłosił się też jakiś dziwny człowiek: zna sprawę, współczuje i za 40 tys. zł rzecz załatwi skutecznie.

Matka nie skorzystała. Przez wszystkie te lata walczyła ze sobą, aby nie zrobić nic, z czym według jej wiedzy psychologicznej dziecko sobie nie poradzi. O rodzicach takich jak A. psychologowie i mediatorzy mówią, że to najlepszy materiał.

Pani A. po pierwszym wyroku widziała się z synem raz. Miała szczęście: otworzyli drzwi. Wzięła małego w ramiona, ale płakał i krzyczał, więc puściła. Już więcej nie otwierali. Potem była druga rozprawa. Sąd Okręgowy w B. podtrzymał poprzedni wyrok, tym razem jednak dodając uzasadnienie. Prawa rodzicielskie ojca zostały ograniczone, tym razem już prawomocnie. Z opinii psychologów wynikało, że ojciec manipuluje synem, izolując go i nastawiając przeciw matce. Ojciec znów wyszedł z sądu szybko, na 9 miesięcy zniknęli. Policja, prokuratura, kuratorzy nie widzieli możliwości udzielenia pomocy.

W 2010 r. pani A. wygrała jeszcze z Polską przed sądem w Strasburgu. Jest jedną z kilku osób z podobnym wyrokiem. – Trybunał zaznaczył, że nie chodzi o to, aby odbierać dziecko siłą, narażając je na traumatyczne przeżycia – tłumaczy mec. Monika Gąsiorowska, która prowadziła tę sprawę. – Można jednak zastosować sankcje wobec rodzica, który działał bezprawnie, w tym wypadku ojca: choćby grzywnę czy obowiązkowe konsultacje z psychologiem. Trybunał podkreślił też, że państwo ma wobec dziecka tak zwane pozytywne zobowiązania. Jeśli rodzice nie zagrażają dziecku, państwo powinno zapewnić mu prawo do kontaktu z obojgiem.

W Sejmie leży projekt ustawy rządowej wprowadzającej takie rozwiązania. Tymczasem Sąd Rejonowy w B. na rozprawie zaocznej z wniosku ojca, bez udziału matki, wydał nowe orzeczenie, zmieniające oba poprzednie poprzez dostosowanie ich do stanu faktycznego. Odtąd to ojciec jest głównym opiekunem dziecka.

Syn ma już 11 lat, prawie nie kontaktuje się z matką. Czasem mama dotknie go ukradkiem, między półkami, bo ojciec zgadza się jedynie, żeby jeździli razem do supermarketu. Pod warunkiem, że była żona zapłaci za zakupy.

Strategia 3: zignorować

Taką strategię przyjął sąd w Jeleniej Górze. Przez siedem lat pan C. nie widział dzieci ani razu. Tuż po rozprawie, na której ograniczono jego prawa rodzicielskie, dowiedział się, że eksżona wyjeżdża z dziećmi na stałe za granicę.

C. poszedł na policję. Myślał, że da się unieważnić paszporty dzieci. Ale nic nie wskórał: sąd w absurdalny sposób zinterpretował paragraf 107, ograniczając prawa rodzicielskie ojca wyłącznie do spraw edukacji i zdrowia, nie było nic o paszportach. C. nawet przesiedział parę dni na lotnisku, ale nie miał szczęścia, być może odlecieli z innego miasta.

Z przepisów konwencji haskiej C. też nie mógł skorzystać. Jest w niej mowa o tym, że jeśli jeden z rodziców wbrew woli drugiego wywozi dzieci z kraju, sądy w trybie pilnym sprowadzają je z powrotem. W wyroku sądu powiedziane było bowiem, że dzieci mają mieszkać z matką, a prawa ojca ogranicza się.

Na ostatniej rozprawie, już bez udziału eksżony, B. poprosił więc sąd o przywrócenie mu praw rodzicielskich i ustanowienie miejsca zamieszkania przy nim. Wyrok był zaskoczeniem. Sąd Rejonowy w Jeleniej Górze podtrzymał wcześniejszą decyzję, a ojcu wyznaczył prawo do widzenia. Standardowo: trzy soboty w miesiącu.

Strategia 4: przerzucić

Pan D., też po trwającej sześć lat wojnie z żoną, poprosił sąd o wyznaczenie miejsca zamieszkania dzieci przy nim. Działo się to po pięciu latach morderczej walki między małżonkami. Zapadł jeden z najgłośniejszych wyroków z dziedziny prawa rodzinnego: w 2007 r. Sąd Rejonowy w Warszawie uznał, że jedyną szansą, aby dzieci odzyskały jeszcze kontakt z ojcem, jest umieścić je z dala od matki i poddać terapii w rodzinie zastępczej albo domu dziecka. Sąd, opierając się na opinii psychologów, że strach dzieci przed ojcem pogłębia się pod wpływem matki, ograniczył też jej prawa rodzicielskie.

D. przyznaje, był zdziwiony. Przyznaje: nie liczył się w ogóle z możliwością, by dzieci naprawdę przy nim zamieszkały. Chciał tylko uzyskać realną możliwość częstego ich widywania. Chciał, by go pokochały. Wcześniej żona też wyjechała z dziećmi, choć jedynie do innego miasta. Ale D. potraktował to jak szykanę. Jeszcze w 2002 r. dzieci, zdaniem psychologów, miały dobry kontakt z obojgiem. Ale potem były częste wizyty policji w nowym domu dzieci u dziadków, sprawy, które D. wytaczał byłej żonie przed sądem o kradzieże, pomówienia, niedopełnienie obowiązku opieki nad dziećmi. Oraz te sprawy, które matka dzieci wytaczała jemu: o przemoc, znęcanie się, molestowanie dzieci. W 2004 r. psychologowie zaobserwowali, że dzieci źle reagują na ojca. Duże dziewczynki ze strachu robiły kupę w majtki.

Wyrok uprawomocnił się w 2009 r., nie został jednak wykonany. Psycholog, jedna z tych, które wielokrotnie badały te dzieciaki, napisała list do sądu, że w jej ocenie te małe mogą targnąć się na życie.

Pan Sąd

Mediatorzy rodzinni pracujący przy sądach podkreślają, że rozwód to wyjątkowa psychologicznie sytuacja. Niewiele wystarcza, żeby wywołać burzę. Ograniczenie praw do dziecka zawsze ją wywołuje.

A potem bywa zwykle za późno na mediowanie. By mediować skutecznie, trzeba wygasić emocje. Wyroki, w których sądy ograniczają prawa rodzicielskie, zapadają zwykle na pierwszej rozprawie. Tej samej, na której sąd może, choć nie musi, skierować rodzinę na mediację.

Pod wpływem środowisk mediatorów rodzinnych w czerwcu 2009 r., przy okazji nowelizacji kodeksu rodzinnego, do paragrafu 107 dopisano ważny fragment. O tym, że sąd może pozostawić władzę rodzicielską obojgu rodzicom, jeżeli sami dojdą do porozumienia, jak chcą wychowywać dziecko (więcej: POLITYKA 28/09). Ministerstwo Sprawiedliwości przeszkoliło część sędziów rodzinnych, jak to zdanie rozumieć.

A więc, że jeśli w ocenie sądu żaden z rodziców nie stwarza zagrożenia dla dziecka, to ma mieć ono dwa równorzędne adresy. Ograniczania praw używać należy tylko jak straszaka wobec rodzica, który nie chce dogadać się z tym drugim. – W praktyce na naszym terenie nie widać większej zmiany. A jeśli już, to na gorsze – mówi Bogdan Radwanowicz, białostocki działacz na rzecz ojców, który społecznie reprezentował w sądzie pana B. Potwierdzają to działacze innych ojcowskich organizacji. Radwanowicz miał ostatnio dwa nowe przypadki, w których z nieznanej przyczyny ograniczono prawa rodzicielskie ojca, w Wysokiem Mazowieckiem i Łomży. A potem frustracja, wściekłość i eskalacja konfliktu, jak zawsze. W każdej z tych spraw Radwanowicz pytał sąd, skąd taka decyzja. Wyjaśnienia jak zwykle nie udało się uzyskać.

Martyna Bunda

Polityka 27.2010 (2763) z dnia 03.07.2010; Kraj; s. 30
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną