Jest przepis w kodeksie rodzinnym, który miał ułatwiać życie rozwiedzionym rodzicom i chronić dobro dziecka. Miał poprawiać, a tymczasem pogarsza. Zmieniła się mentalność rodziców stających przed sądami, zmieniło się prawo oraz definicje dobra dziecka, ale sądy mają swoje przyzwyczajenia. Interpretują prawo tak samo jak przed 20 laty, niszcząc relacje między rodzicami a dziećmi i eskalując konflikty.
Pan A., gdy sąd rejonowy ograniczył mu rodzicielskie prawa do decydowania o sprawach dziecka, poleciał prosto do szkoły swojego 7-letniego syna. Był z nim blisko. Uważał, że nawet bliżej niż matka. Przez najbliższe 4 lata będą się z synem ukrywać.
Pan B., ojciec pięciolatki, za niezastosowanie się do wyroku sądu rejonowego w Siemiatyczach odsiedział 1,5 roku w więzieniu. Wcześniej jego społeczny przedstawiciel przez wiele miesięcy starał się uzyskać w sądzie wyjaśnienie, dlaczego właściwie panu B. ograniczono prawa rodzicielskie, skoro przez trzy lata z powodzeniem sam wychowywał córkę. Nie było odpowiedzi.
Panu C. (najmłodsze z jego trójki skończyło właśnie dwa lata) sędzia Sądu Rejonowego w Jeleniej Górze udzieliła nawet pewnego wyjaśnienia: otóż ograniczyła mu prawa rodzicielskie do dzieci, bo zgodnie z paragrafem 107 miała taką możliwość.
Paragraf
Paragraf 107 kodeksu rodzinnego i opiekuńczego: jeśli rodzice żyją w rozłączeniu, sąd, dla dobra dziecka, może powierzyć wykonywanie władzy rodzicielskiej jednemu z nich, ograniczając władzę rodzicielską drugiego do określonych obowiązków i uprawnień wobec dziecka. Paragraf pomyślany był jako furtka, przez którą wybrnąć można z takiej na przykład sytuacji: rodzic znika z życia dziecka, miesiącami nie można nawiązać z nim kontaktu, tymczasem szkoła czy szpital wymaga zgody obojga rodziców na operację albo wyjazd na wycieczkę.