Kiedy obejmował funkcję przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, zwołał polskich dziennikarzy w Brukseli i ogłosił: – Nie oczekujcie ode mnie, że będę dalej taki polski, tylko dla was. Muszę teraz działać w interesie całej Europy. W roli szefa PE odnalazł się błyskawicznie. Bez problemów porusza się w labiryncie siedmiu frakcji politycznych, 20 komisji parlamentarnych, 35 delegacji. Jak sam mówi, kierowanie 736-osobowym parlamentem jest prostsze niż bycie premierem: – Jak byłem szefem rządu, to była nieustanna walka polityczna, by wprowadzać reformy i utrzymać jedność w koalicji liczącej pięć partii. To było wyczerpujące psychicznie. Teraz jest łatwiej, choć mam więcej zajęć. W ciągu roku odbył 50 wizyt zagranicznych, w tym 40 do państw członkowskich, nie licząc wyjazdów do Polski. Poza Unią był w Chinach, USA, Rosji, Egipcie i na Ukrainie, przyjął kilkuset gości, w tym ok. 50 szefów państw i rządów.
Polska buzkomania
W Polsce po jego wyborze zapanowała euforia granicząca z buzkomanią. Szef europarlamentu jest przyjmowany z najwyższymi honorami, dostał dziesiątki nagród i wyróżnień – m.in. tytuł człowieka roku „Wprost”, Wiktora czy mniej znaną Kryształową Brukselkę, Super Miód, a nawet złotą odznakę Polskiego Związku Szachowego. Na biurku statuetka księdza Jerzego Popiełuszki od związkowców z Solidarności. Otrzymał doktoraty honoris causa kilku polskich uczelni i honorowe obywatelstwo wielu miast, zwłaszcza na rodzinnym Śląsku. – Na Śląsku panuje pogląd, że jak ktoś chce być wybrany na drugą kadencję, to musi się spotkać z Buzkiem – ironizuje jeden ze współpracowników.