Podinspektor Piotr Wróbel, nadkomisarz Karol Prasałowski i aspirant Stanisław Szafran nie znali się nawzajem, pracowali w różnych komendach, ale każdy z nich prowadził agentów zwerbowanych w grupach przestępczych. Wszyscy trzej byli gwiazdami w policji. Gdy spadali z firmamentu, niektórzy ich przełożeni bez sądu wydali wyrok: to czarne owce!
Policyjny agent-przestępca (do wyboru: kapusta, uchol, konfident, źródło, informator) coś daje i coś bierze. Zasada brzmi, że ma dawać więcej, niż sam dostaje. Przekazuje wiedzę o przestępstwach popełnionych i planowanych, w zamian oczekuje od policjanta lojalności, przymykania oczu na drobne sprawki, czasem pieniędzy, a czasem informacji. Policjant i jego uchol zawierają układ, na którym każdy ma skorzystać. Policjant prowadzący swojego POZI (poufne osobowe źródło informacji) składa raporty, odnotowuje w aktach każde spotkanie i zdobytą informację. Regulują to supertajne zarządzenia i instrukcje wydawane przez komendantów głównych policji. Ale zdarzają się sytuacje nieujęte przepisami, wtedy policjant balansuje na granicy ryzyka. A kiedy później prokurator zarzuca mu przekroczenie tej granicy, policjant dowiaduje się, że jest sam jak palec. Jego dowódcy nagle ślepną, tracą słuch i pamięć. Raportów i notatek ujawnić nie można, bo są tajne.
Podinspektor Piotr Wróbel w połowie lat 90. zwerbował do współpracy słynnego Jarosława S. ps. Masa, ważnego członka grupy pruszkowskiej. Policjant miał wydajnego kreta, a Masa chwalił się kompanom, że w policji ma swojego psa. To było alibi na wypadek, gdyby gang zdekonspirował ich kontakty.