Jarosław Kaczyński udzielił zaskakujących wywiadów pełnych insynuacji i przeinaczeń, swobodnej interpretacji historii. Do swojej wizji przeszłości włączył tylko to, co mu akurat pasuje.
Z wywiadów dowiedziałem się, jak silne negatywne emocje żywi on tylko wobec PO i Tuska – z nimi podjął bój śmiertelny, ale dowiedziałem się też, co gorsza, że żadna formacja polityczna w istocie nie nadaje się do koalicji z jego ugrupowaniem.
Prezes uwierzył podszeptom swoich twardogłowych, rozumując chyba, że gdyby tym tropem poszedł w czasie kampanii wyborczej, wybory by z pewnością wygrał i teraz czekałby na zaprzysiężenie w Sejmie. Obawiam się, że się gorzko myli. Ale te wywiady i powrót dawnej urażonej miny prezesa, dotkniętego w osobistej i narodowej godności, wskazują na dwa istotne zjawiska, zasadnicze dla przyszłości jego partii.
Pierwsze naukowo nazywa się niską instytucjonalizacją partii. Ugrupowaniem rządzą nie instytucje, reguły, struktury, w miarę racjonalne mechanizmy wyłaniania liderów, debaty programowe, lecz osoba szefa. PiS bez Kaczyńskiego istnieć na razie nie może. Trwać po jego odejściu też nie będzie, bo partia ma sporo chętnych do kierowania i zarządzania, ale każdy wybór jest tożsamy z namaszczeniem.
Kaczyński w tej sytuacji rozstrzyga o wszystkim: kto będzie kandydował, z jakiego miejsca i kto będzie kierował lokalnymi strukturami partii. Decyduje, kto znajdzie zatrudnienie w telewizji publicznej i czyja rekomendacja jest aktualnie ważna. Nic dziwnego, że w otoczeniu Kaczyńskiego panuje atmosfera dworu – różni goście stają na baczność i wykonują wszelkie polecenia swego przywódcy. Prezes ma władzę cezara i kieruje się prostą zasadą – rządź i dziel. Albo dokładniej – rządź podzieloną partią.