W marcu 2003 r. antyterroryści osaczyli w jednej z willi dwóch zdeterminowanych gangsterów: Roberta Cielaka i Igora Pikusa. Kiedy przypuścili szturm, na posesji wybuchły miny-pułapki. Dwóch policjantów zginęło, szesnastu odniosło rany. Akcji nie przerwano, strzelanina trwała ponad godzinę. Obaj bandyci zginęli.
Prokuratura z Ostrołęki (tam przydzielono śledztwo) postawiła zarzuty dowódcy antyterrorystów młodszemu inspektorowi Kubie Jałoszyńskiemu, szefowej wydziału terroru kryminalnego KSP młodszej inspektor Grażynie Biskupskiej i zastępcy komendanta stołecznego inspektorowi Janowi P. Oskarżyła ich o niedopełnienie obowiązków, bo nie sprawdzili zagrożeń czyhających na policjantów szturmujących dom.
W środę 28 lipca, sąd po raz drugi uniewinnił całą trójkę, bo uznał, że nie popełnili zarzucanych im czynów. Żadna policja świata w trakcie dynamicznej akcji nie byłaby w stanie przewidzieć, czy i gdzie bandyci ukryli ładunki wybuchowe. Nawiasem mówiąc, w Polsce po raz pierwszy doszło do sytuacji, kiedy przestępcy użyli podobnych metod.
Wyrok nie jest prawomocny, prawdopodobnie odwoła się od niego nie tylko matka jednego z zabitych policjantów, ale i prokuratura. Szukanie winnych za dramatyczny finał policyjnej operacji sprzed lat wciąż będzie trwało. Kuba Jałoszyński zapytany po rozprawie przez dziennikarza, kto zawinił śmierci policjantów, odrzekł, że byli to ci, którzy na terenie posesji umieścili bomby. Trafił w sedno.
Funkcjonariuszy zabili bandyci, sami też ponieśli najwyższą karę – również zginęli. Upór prokuratury w dowodzeniu, że to trójka oskarżonych doprowadziła do tragedii, świadczy o kompletnej ignorancji.