Zaniosła kilka kubłów wody do mieszkania na czwarte piętro, rozpaliła ogień, zagrzała wodę w kotle do gotowania bielizny i wykąpała nas w drewnianej balii. Strzelanina dokoła, z moździerzy walą, a my w ciepłej wodzie i szorowanie na całego. Nagle coś zawyło i cała kamienica się zakołysała tak, że aż wodę wychlupało. Tuż nad nami przeleciał pocisk z wielkiego działa kolejowego. Gruba Berta – tak o tej armacie się mówiło. Niemcy strzelali z Berty stojącej w Ożarowie i nieźle dawali nam łupnia. Przerażony spojrzałem na mamę. Może nadrabiała miną, nie wiem, ale uśmiechnęła się i powiedziała, żebyśmy się nie bali, bo ten pocisk już przeleciał. W życiu trzeba mieć trochę szczęścia – mówiła, dodając, że kto się boi, tego szczęście omija. Mama była odważna i łagodna. Imponowała mi spokojem. Z życia mojej mamy i babki wywiodłem przekonanie, że kobiety są silniejsze i lepiej rozumieją, co się dzieje. Uważam tak zresztą do dziś i pewnie zdania nie zmienię. – Co będzie z Warszawą? – spytałem, gdyśmy wychodzili do obozu w Pruszkowie. – Wszystko będzie dobrze, da sobie radę – powiedziała. – Warszawa jest kobietą? – zapytałem bardzo poważnie. Mama lekko się uśmiechnęła. Nie mogłem wtedy wiedzieć, że za pół roku będę miał braciszka.
W 66 rocznicę Powstania prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz bardzo pięknie powiedziała, że można było zniszczyć miasto, ale nie ducha. Rzeczywiście, coś takiego w tym było – wielotysięczny wygnany tłum szedł spokojnie i godnie przez rozbite miasto. Do ojca, który niósł moją czteroletnią siostrę, podszedł niemiecki żołnierz, wyciągnął rękę z cukierkiem.