Turyści przyjeżdżają nad Narew i Biebrzę, by obserwować przeloty ptaków, a nie samolotów. Przyroda to potencjał, który Podlasie zaczęło wykorzystywać. Przyciąga turystów z Polski i całej Europy. Rozwija się agroturystyka, powstają firmy przewodnickie, restauracje, hotele. – Ale to nie Disneyland. Ludzie, którzy tu przyjeżdżają, chcą oglądać przyrodę i nie godzą się, by kosztem ich wygody niszczono środowisko – mówi Małgorzata Górska z Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Ptaków, Podlaskie Biuro w Trzciannem, laureatka tegorocznej nagrody Goldmanów, zwanej ekologicznym Noblem.
Dyrektor Biura Inwestycji w Urzędzie Marszałkowskim województwa podlaskiego Ireneusz Domański przyznaje, że nie liczy ekoturystów, których pociąga biebrzańska dzicz. – Nasz region ma inne atrakcje, które dzięki lotnisku otworzą się na Europę. Choćby Białystok, który nowocześnieje w oczach. Budujemy operę podlaską. Mieszkańcy będą mogli bezpośrednio od siebie latać na wakacje – wymienia. Liczy również, że lotnisko sprawi, że na Podlasie ściągną inwestorzy, którzy dziś narzekają, że nie bardzo jest jak się tu dostać. (O rentowności małych lokalnych lotnisk piszemy na s. 33). – Warszawa nie ma wschodniej obwodnicy. Parę razy zdarzyło mi się utknąć w korku i oglądać tylko ogon odlatującego z Okęcia samolotu. Dlatego chcemy mieć własne lotnisko.
Łabędzie, kormorany, samoloty
Dlaczego akurat pod Tykocinem? Uroczym i cichym, który Agnieszka Osiecka nazwała „miasteczkiem bajeczką”. Główny argument to bliskość drogi S8 i to, że odległość od Białegostoku nie przekracza 20 km. Początkowo potencjalnych lokalizacji było siedem. Według miejscowej plotki Tykocin dopisano do tej listy trochę przypadkiem, żeby wypełnić wymaganą prawem listę alternatyw. Na Podlasiu nie jest łatwo planować inwestycje, bo 45 proc. województwa to obszary Natura 2000. Podczas selekcji postąpiono dokładnie odwrotnie do unijnych wymogów, według których najpierw eliminuje się warianty mogące oddziaływać negatywnie na tereny chronione, a potem ocenia pozostałe. Wśród odrzuconych lokalizacji były tereny niekolidujące z Naturą 2000, m.in. podbiałostockie Krywlany, gdzie jest już lotnisko rekreacyjne. Wybrano trzy. Wszystkie położone w bezpośredniej bliskości Parków Narodowych Biebrzańskiego i Narwiańskiego oraz terenów Natura 2000.
Lokalizację pod Tykocinem, na linii miejscowości Saniki-Bagienki-Sawino, jako najmniej szkodzącą środowisku wskazał raport Konsorcjum Arup/EKOTON, zamówiony przez Urząd Marszałkowski.
Płyta planowanego lotniska i pas startowy faktycznie leżą poza obszarami Natura 2000, 2 km od ich granicy. Jeden koniec pasa wiedzie ku dolinie Biebrzy, drugi ku dolinie Narwi – korytarzy przelotowych ptaków migrujących. „Pas startowy skierowany jest dokładnie ku najcenniejszym obszarom Biebrzańskiego Parku Narodowego. W wypadku lokalizacji koło Tykocina nad znacznymi obszarami BPN i ostoi Natura 2000 będą odbywać się regularne przeloty samolotów na pułapie niższym niż 1000 m. Nad obszarami ostoi Natura 2000 położonymi najbliżej lotniska samoloty będą osiągać pułap poniżej 500 m, a nawet poniżej 200 m” – pisze w zastrzeżeniach Dyrekcja BPN. Uwagi do raportu zgłosiło kilkadziesiąt podmiotów. Trwa spór o metodę liczenia ptaków, o to, jak mierzyć poziom hałasu, jak interpretować unijne prawo. To ostatnie jest o tyle istotne, że budowa lotniska ma być w połowie finansowana ze środków unijnych (66 mln euro), a jako tzw. projekt duży musi być indywidualnie przeanalizowany i zatwierdzony przez Komisję Europejską.
– Nasz podstawowy zarzut jest taki, że w raporcie nie ma oceny wpływu inwestycji na obszar Natura 2000, jak tego wymaga unijne prawo – mówi Marta Wiśniewska z Polskiej Zielonej Sieci. – Nie można udawać, że oddziaływanie lotniska kończy się za płotem. Konsorcjum broni się, że prawo unijne nie określa, do jakiej wysokości sięga obszar Natura 2000 i że jest to „obszar określony geograficznie na ziemi”.
– Bzdura. Przecież ptaki latające nad ziemią czy nurkujące w wodzie też podlegają ochronie – denerwuje się Małgorzata Górska. – Nie ma znaczenia sama lokalizacja inwestycji, lecz zasięg jej oddziaływania. Gdy na przykład planuje się tamę w pewnym oddaleniu od terenów naturowych, trzeba upewnić się, czy nie wpłynie ona źle na chronioną rzekę.
Inna rzecz to bezpieczeństwo pasażerów. W dolinie Biebrzy i Narwi gęsi, łabędzie, bociany, kaczki liczy się w dziesiątkach tysięcy. Według Przemysława Chylareckiego, ornitologa z Muzeum i Instytutu Zoologii PAN, im więcej dużych ptaków, tym ryzyko kolizji z samolotem większe.
– Faktycznie, większość wypadków zdarza się na niskim pułapie, a w pobliżu lotniska leżą pola, na których ptaków jest mniej – mówi. – Ale około 30 proc. kolizji zakończonych poważnym uszkodzeniem samolotu, ma miejsce na pułapie od 100 do 1000 m, czyli w tym przypadku już nad obszarami rzecznych dolin.
Autorzy konsorcjum zapewniają, że nie ma niezgodności między lokalizacją lotniska a prawem lotniczym. Przyznają jednak, że trudno dziś mówić o szczegółach, bo nie są znane ostateczne parametry ruchu lotniczego, nie jest zatwierdzona precyzyjna ścieżka podejścia do lądowania. Wiadomo, że w czasie jesiennych i wiosennych migracji ptaków nocne loty będą zakazane, a ruch będzie „relatywnie mały”.
Sto krów na pasie
Władze Podlasia chcą zakończyć budowę w 2015 r. Pod Tykocinem miałyby wówczas startować i lądować dwa samoloty dziennie. Pełną przepustowość lotnisko miałoby osiągnąć w 2049 r.: 18 lądowań i startów dziennie, 340 tys. pasażerów rocznie (nieco mniej niż mieszkańców Białegostoku). Mowa jest także o przedłużeniu pasa, tak aby mogły tu lądować także Boeingi 737. „Bez międzylądowania można będzie dolecieć do wszystkich miast w Europie, północnej Afryce i krajów Bliskiego Wschodu” – zachwala Informator Regionalny. Nie wiadomo, na czym te szacunki się opierają. Nie wiadomo nawet, jaki przewoźnik byłby ewentualnie lotniskiem zainteresowany. – Skąd mamy to wiedzieć – pyta dyrektor Domański. – Sytuacja w branży nie jest stabilna, kto wie, czy obecne dziś linie będą nadal funkcjonować za trzy lata.
Budowa ma kosztować 500 mln zł. Pytanie – czy ma ona jakikolwiek ekonomiczny sens? – Na początku pewnie trzeba będzie dopłacać do lotniska. Ale to mniejsze koszty niż korzyści, które będzie miał region z własnego portu, który przyciągnie tu turystów i biznes – przekonuje Domański.
Mieszkańcy podtykocińskich wsi nie mają wątpliwości: lotnisko to kiełbasa wyborcza, którą trzeba pomachać przed wyborami samorządowymi. Na budowę dróg krajowych czy szybkiej kolei, która idealnie rozwiązałaby kwestię połączenia Podlasia ze światem, władze lokalne nie mają wpływu. Decyzję o budowie lotniska mogą podjąć same, i udowodnić mieszkańcom, że robią, co mogą. Przy czym część mieszkańców wolałaby, żeby władze sobie to udowadnianie darowały.
Obora Wojciecha Gąsowskiego stoi dokładnie na środku planowanego pasa startowego: sto mlecznych krów, wyposażenie za unijne dotacje. Otwarta w tym roku, nawet jeszcze niewykończona. Teraz dowiedział się, że będzie wywłaszczony. Ma się przenieść.
– Jak? Gdzie? – denerwuje się Gąsowski. – Zainwestowałem duże pieniądze, mam zobowiązania wobec banków. Nie wiem, jak to teraz wszystko odkręcić.
Obora Danuty Ziniewicz co prawda ocaleje, ale od łąk oddzielać ją ma pas startowy. – Jak mam krowy prowadzić? Przez drogę ekspresową S8 czy przez Tykocin? – pyta. Na rzecz lotniska ma stracić 30 ha ziemi i dom. W tej sytuacji jest 30 podtykocińskich rolników. Kilkadziesiąt innych gospodarstw będzie rozdzielonych. Lotnisko ma wyłączyć z użytkowania 300 ha ziemi. To duże, dochodowe gospodarstwa – kolejny argument przeciwko lokalizacji pod Tykocinem.
Zebrali 300 podpisów pod protestem, pisali do ministrów, urzędów, do biskupa. Nie odpowiedział im nikt. Zaprosili wojewodę, żeby przyjechał na miejsce i zobaczył, co zniszczy lotnisko. Obiecał przyjechać. – Od roku jedzie i dojechać nie może – skarży się Sułkowski. – A marszałek powiedział nam, że możemy sobie pajacykować, demonstrować, a lotnisko i tak tu będzie.
Drogowcy się nauczyli
Regionalny Dyrektor Ochrony Środowiska, choć początkowo miał sporo zastrzeżeń, wydał decyzję pozwalającą na budowę. Oprotestowało ją 40 podmiotów. Teraz sprawa jest w gestii Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska. – Trudno przewidzieć, co postanowi. W przeszłości różnie z tym bywało. Jeśli wyda pozwolenie, to ten absurd zatrzyma chyba dopiero Unia Europejska – mówi Małgorzata Górska, która oprócz nagrody za obronę Rospudy doczekała się także innego zaszczytu. Jeden z podlaskich radnych zaproponował, by nadać jej tytuł szkodnika społecznego i symbolicznie wykluczyć ze społeczności Podlasia.
– Jestem białostocczanką, chcę, żeby region się rozwijał – deklaruje Górska. – Przecież ekologom nie chodzi o to, by zatrzymać wszystkie inwestycje, tylko żeby realizować je możliwie bez szkody dla środowiska. Drogowcy się do tego przekonali. Wspólnie szukamy rozwiązań dla trudnych przypadków. A w Urzędzie Marszałkowskim – ściana.
Na razie Urząd Marszałkowski wydał blisko 2 mln zł na raport sporządzony przez konsorcjum. Teraz ma rozstrzygać przetarg na studium wykonalności lotniska. Pytanie, czy rozpocznie budowę, nie czekając na decyzję Komisji Europejskiej.
– Miejmy nadzieję, że nie – mówi Górska. – Bo zafundują sobie drugą Rospudę.