Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Badacze Pana Boga

Polska teologia: zawsze wierna, niestety mierna

Mirosław Gryń / Polityka
W Poznaniu zakończył się właśnie VIII Kongres Teologów Polskich. Na obrady zjechało ponad 300 osób ze wszystkich katolickich wydziałów teologicznych w Polsce. Wydawać by się zatem mogło, iż teologia w naszym kraju ma się całkiem dobrze. Niestety, to złudzenie.

Organizatorzy Kongresu podkreślali nieustannie, iż odbywa się on po raz pierwszy na uczelni świeckiej – Uniwersytecie Adama Mickiewicza. Cóż z tego, skoro do wygłoszenia referatu na sesjach ogólnych nie poproszono żadnej świeckiej osoby. Głos zabierali wyłącznie księża i zakonnicy. Jako że każdy dzień Kongresu rozpoczynała msza, okazję do wystąpienia na szerokim forum mieli jeszcze ponadto kościelni hierarchowie. Abp Michalik pouczył tedy teologów, iż ich refleksja „musi mieć odwagę stawiania pytań”, ale „ma też czuwać, żeby nie stracić kontaktu z życiem ludzi wierzących”. Bp Dziuba (ordynariusz łowicki i przewodniczący Rady Naukowej Konferencji Episkopatu Polski) dla odmiany zgodził się z twierdzeniem, iż teolog powinien reprezentować w swych dociekaniach postawę krytyczną, ale dobrze, gdyby jej towarzyszyło stałe memento, iż teologia „rozwija się i żyje w Kościele i dla Kościoła”.

Można w tych zdaniach biskupów widzieć aprobatę wolności badań teologicznych. Można je jednakowoż traktować jako przezorne ostrzeżenia, by nie wychylać się zanadto poza oficjalne watykańskie dyrektywy. Nie bez powodu przecie prelegentem już w pierwszym dniu obrad był abp Celestino Migliore – nowy nuncjusz apostolski w Polsce. Z tych samych pewnie względów, tuż przed zakończeniem Kongresu, wysłano oficjalny telegram do Benedykta XVI, w którym uczestnicy zapewnili papieża o swojej nadziei, iż „owoce refleksji, dokonanej w świetle Bożego Objawienia, pomogą dzisiejszym chrześcijanom lepiej poznać prawdę o sobie samych oraz o Chrystusie, który jest pełnią sensu ludzkiego istnienia”. Bez wątpienia telegram ten nie miał na celu uspokojenia ewentualnych reakcji Kongregacji Nauki Wiary – strażniczki katolickiej doktryny, której obecny gospodarz Watykanu był, jak wiadomo, przez lata „pancernym” szefem.

Boże światło

Kościelni specjaliści od wykrywania herezji raczej nic nie mieliby w Poznaniu do roboty. Mimo to uczestnicy Kongresu wystąpili z wiernopoddańczym hołdem. W końcu Ojciec Święty wiedzieć powinien, iż polska teologia jest semper fidelis, a jej wykładowcy i adepci nieustannie pamiętają, by wnosić – jak powiedział abp Muszyński podczas jednej z kongresowych mszy – „nieco Bożego światła, Bożej mądrości w ten ciemny i zawikłany świat, w którym żyjemy”. Cóż, wypada wątpić, iż samymi deklaracjami wierności Watykanowi taki szczytny cel uda się kiedykolwiek osiągnąć.

Teologia nie po to bowiem istnieje, by produkować ultraortodoksyjne, pełne doktrynalnej czujności komentarze do kościelnego Magisterium. W Polsce jednak niewielu katolickich teologów zdaje się to rozumieć. To główny powód, dla którego polska refleksja teologiczna – przynajmniej w akademickim wydaniu – wciąż zwykle pozostaje mało oryginalna. Od Zachodu w tej dziedzinie dzieli nas przepaść. W zlaicyzowanej Europie Kościół polski może wciąż się chełpić znaczną liczbą praktykujących wiernych, ale już raczej nie jakością swoich wydziałów teologii, choć posiada ich dziś całkiem niemało. Po 1989 r. studia teologiczne przeżywały wręcz rozkwit. Powiększyły się znacznie istniejące w PRL uczelnie katolickie (KUL i ATK, która przekształciła się z czasem w UKSW). Pojawiły się nowe wydziały teologiczne na państwowych uniwersytetach w Opolu, Katowicach, Poznaniu, Toruniu, Olsztynie i Szczecinie. Rozwinęły się też instytucje wewnątrzkościelne (PAT w Krakowie – dziś uniwersytet papieski, oraz jezuickie Ignatianum; również tzw. papieskie wydziały w Warszawie i Wrocławiu). Na studia teologiczne zapisało się wielu świeckich, którzy jednak dość szybko rozczarowywali się ich poziomem. Dziś świeckich adeptów teologii jest znacznie mniej niż 10 lat temu.

Mimo to wśród wykładowców teologicznych uczelni i hierarchów kościelnych przeważa dobre samopoczucie. Czyż kard. Zygmunt Grocholewski, prefekt watykańskiej Kongregacji do Spraw Wychowania Katolickiego, nie przestrzega nieustannie przed przyjmowaniem świeckich teologów do pracy naukowej i dydaktycznej? Zbytnio by się mogli przyczynić do rozluźnienia kościelnej dyscypliny! Z kolei utyskiwanie na słabą jakość polskiej teologii uważa się zwykle w środowiskach klerykalnych za przesadę. W tym towarzystwie przystojniej jest dowodzić raczej, że za nieznajomość rodzimych „osiągnięć” teologicznych w świecie winić należy... polszczyznę, której – ze względu na karkołomną trudność – przyswoić sobie nie umieją tuzy zachodniej myśli religijnej.

Nic to, iż owo tłumaczenie wydaje się niezbyt mądre. Można przecie przypuszczać, że gdyby nasza teologia naprawdę była tak twórcza i odkrywcza, wzbudziłaby prędzej czy później zainteresowanie nie tylko Kongresu Teologów Polskich. W końcu angielskie przekłady książek ks. Tomasza Halika, wybitnego katolickiego myśliciela z Pragi, wydawane są przez pewne prestiżowe wydawnictwo w Nowym Jorku niedługo po ich publikacji w Czechach. Czeszczyzna jakoś nie stanowi w tym wypadku zapory nie do przebycia.

Klerykalne kręgi

Dobre samopoczucie polskich teologów nie jest w stanie przesłonić smutnego faktu, iż stan intelektualnej refleksji w rodzimym Kościele pozostawia naprawdę wiele do życzenia. Sytuacja to z pewnością nienowa. Wybitnych katolickich myślicieli w ciągu ponadtysiącletnich dziejów chrześcijaństwa w Polsce było u nas jak na lekarstwo. Nie musi więc dziwić wcale, iż za najwybitniejszą postać w polskiej teologii wielu uznaje mistyczkę (rzeczywiście znaną na całym świecie) św. Faustynę Kowalską – zakonnicę, która ukończyła ledwie kilka klas szkoły podstawowej. Można sobie tłumaczyć, że Kościół miał u nas do spełnienia zwykle inne niż intelektualne zadania: bronił np. chrześcijańskiej Europy przed niewiernymi jako „przedmurze” lub też ocalał narodową tożsamość w obliczu ataków prawosławnych i protestanckich zaborców. Wyrafinowana teologia nie była mu do tych czy podobnych samoobronnych działań szczególnie potrzebna.

Dlatego w Polsce ciekawszą od kościelnych uczonych myśl religijną tworzyli albo innowiercy (jak np. radykalni protestanci – socynianie w dobie rozkwitu reformacji w XVI i XVII w.), albo katoliccy heterodoksi (w tej kategorii mieszczą się choćby koncepcje religijne Mickiewicza czy Słowackiego). Kościelne seminaria i akademie służyły zaś prawie wyłącznie edukacji kleru. Rezultaty tej oświaty wśród adeptów stanu duchownego nie były zresztą zadowalające, skoro np. na niski poziom wykształcenia księży przed 1939 r. narzekali nie tylko rodzimi, antykościelnie nastawieni inteligenci, ale i odwiedzający kraj nad Wisłą wykładowcy wydziałów teologicznych z Francji, Niemiec czy Belgii (kto nie wierzy, niech zajrzy do zachodniej prasy katolickiej z okresu międzywojennego dwudziestolecia, gdzie pełno jest takich enuncjacji).

Po wojnie – z powodu żelaznej kurtyny – sytuacja nie mogła wyglądać lepiej, choć co bystrzejszych kleryków i księży (jak Karola Wojtyłę) udawało się wysyłać biskupom na studia na Zachodzie. Jakości polskiej teologii katolickiej znacząco to jednak nie poprawiło, być może dlatego, że studiowano zwykle w Rzymie, gdzie nie na wszystkich papieskich uniwersytetach wolność badań teologicznych była (i jest) w wysokiej cenie. Dopiero po Soborze Watykańskim II polscy księża częściej zaczęli wyjeżdżać na wydziały teologiczne do Niemiec, Szwajcarii, Belgii i Francji. Bardzo rzadko odbywano za to wyjazdy studyjne do krajów anglosaskich.

Tymczasem od ćwierć wieku angielszczyzna, jak w wielu innych obszarach życia, staje się dla teologii tym, czym dawniej była łacina (a bezpośrednio przed Vaticanum II i tuż po nim – niemiecki i francuski). W Polsce tej zmiany prawie nie zauważono. Najprężniejszy obecnie ruch teologiczny w świecie anglosaskim – Radykalna Ortodoksja – jest wśród polskich teologów nieznany. Pojawiają się za to nieustannie, obok rozwlekłych rozpraw o znaczeniu nauczania Jana Pawła II, przyczynkarskie rozprawy nawiązujące np. do dyskusji, które przed kilkudziesięciu laty zdążono odbyć i szczęśliwie zakończyć w Niemczech czy we Francji.

Organizatorzy poznańskiego kongresu chwalili się, że ma on rangę międzynarodową. Zaproszono bowiem do wygłoszenia referatów także zagranicznych gości. Charakterystyczne jednak, iż byli to dwaj Niemcy: konserwatywny biskup Ratyzbony Müller oraz jezuita Waldenfels – emerytowany profesor z Bonn. Postaci wybitne, ale z pewnością nienadające głównego tonu w najważniejszych teologicznych debatach współczesności. To też świadczy o specyficznym zamknięciu środowiska teologów katolickich w Polsce. W końcu w dobie Internetu łatwo i o dostęp do informacji, i o szybką wymianę doświadczeń. Jednak samoograniczanie się do własnych, klerykalnych kręgów, tak widoczne w czasie plenarnych obrad poznańskiego Kongresu, skutkuje brakiem otwartości. W podobnych imprezach w Europie Zachodniej czy w Stanach Zjednoczonych uczestniczy znacznie większy procent teologów świeckich, a także przedstawicieli najróżniejszych wyznań i religioznawców nieprzyznających się do żadnej konfesji. Dzięki temu nie tylko atmosfera obrad wygląda całkiem inaczej niż w polskich, silnie sklerykalizowanych gremiach.

Największą imprezą teologiczną na świecie jest doroczne spotkanie członków Amerykańskiej Akademii Religii (AAR). Na zjazd ów przybywają tysiące osób zajmujących się wszelkimi aspektami myśli religijnej. W czasie kilku dni odbywają się spotkania kilkuset sekcji specjalistycznych. Niektóre z nich z pewnością budziłyby przerażenie bądź niesmak u uczestników Kongresu w Poznaniu.

Swoje grupy dyskusyjne mają tam bowiem (obok przedstawicieli wszystkich tradycyjnych dyscyplin teologicznych) np. zwolennicy gejowsko-lesbijskiej interpretacji Biblii i innych tekstów judeochrześcijańskiej literatury, religijni synkretyści, próbujący tworzyć religię uniwersalną, czy radykalne feministki, uznające wyłącznie istnienie jedynej Bogini-Matki. Można w tym widzieć upadek teologii. Ja raczej dopatruję się w tym prób (zgoda – często aż nazbyt desperackich) intelektualnego wyrazu najróżniejszych doświadczeń religijnych, jakie występują w naszym pluralistycznym świecie.

Kryzys teologii

Na takich zjazdach ekumeniczna wspólnota intelektualistów nie jest już tylko pobożnym życzeniem. Tym bardziej że nikt nie przejmuje się wysyłaniem do przywódców religijnych telegramów zapewniających o niezłamanej w toku obrad ortodoksji. Mimo wszystko na takich imprezach jak zjazdy AAR dokonuje się odnowa teologicznego języka i teologicznej świadomości, choć przy okazji wciąż mówi się o ich kryzysie.

W Polsce obrady i ustalenia teologicznych kongresów nikogo chyba, poza samymi teologami (a i w tym wypadku miałbym pewne wątpliwości), nie obchodzą. Nie ma się co dziwić. Już samo tegoroczne kongresowe hasło „Między sensem a bezsensem ludzkiej egzystencji” mogłoby z pewnością odstraszyć wielu. Jeśli bowiem ktoś chce mieć u nas kontakt z intrygującą refleksją teologiczną, tworzoną przez polskiego autora, prędzej sięgnie do poezji czy świeckiej eseistyki niż do elaboratów księży profesorów. Postaci takie jak Tischner czy Hryniewicz to w Polsce znamienne wyjątki. Typowa polska teologia katolicka doskonale się bez nich obywa.

 

Sebastian Duda jest filozofem, teologiem i publicystą. Związany z Katolickim Uniwersytetem w Lowanium w Belgii. Zajmuje się tematyką przebaczenia i pojednania. Członek Zespołu Centrum Kultury i Dialogu w Krakowie.

Polityka 40.2010 (2776) z dnia 02.10.2010; Ogląd i pogląd; s. 34
Oryginalny tytuł tekstu: "Badacze Pana Boga"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną