Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Rejs we mgle

Wszystko otaczała tajemnica. Matka nie wiedziała, z kim syn płynie ani dokąd. Kiedy za długo nie dawał znaku życia, zgłosiła jego zaginięcie. A gdy znaleziono w wodzie jego zwłoki, rozwiesiła w Gdyni plakaty z apelem: Pomóż znaleźć morderców Patryka!

Rejs miał się rozpocząć 2 czerwca. Matce powiedział: Nie pytaj dokąd. Nawet za mocno nie naciskała. Sama kiedyś go uczyła, aby nie mówił za wiele o swoich planach, bo łatwo je zapeszyć.

Patryk Palczyński miał 24 lata, jedynak. Rodzice, Julitta i Bogusław, żeglowali od zawsze, brali go ze sobą na jachty, uczył się morza od dziecka. Kiedy rodzice się rozwiedli, był już samodzielnym żeglarzem. Ładny chłopak, blondyn, szczupły i wysoki. Gdy wracał z rejsów po południowych morzach, włosy miał jaśniejsze niż zwykle, płowe od słońca i wiatru.

Od trzech lat z żeglowania uczynił sposób na życie. Wynajmował się na ekskluzywne rejsy. Za pierwszym razem pracował u pewnego Niemca, właściciela dużego pełnomorskiego jachtu cumującego w Palma de Mallorca. Ta wyprawa trwała półtora roku. Druga była krótsza, pół roku po Karaibach. Teraz wybrał się na trzecią eskapadę. Za miesiąc pracy na jachtach dostawał ok. 1,5 tys. euro. Na czysto, bo wikt i opierunek miał zapewniony poza umówioną stawką.

Złowieszcza cisza

Prawie do ostatniego dnia nie wtajemniczał matki w sprawę wyjazdu. Kroi się coś fajnego, tyle powiedział. 2 czerwca już wiedziała, że chłopak wybiera się w podróż. Od rana siedział przy komputerze, coś sprawdzał, z kimś mejlował. Wyszedł z domu, wrócił i znów za komputer. Wieczorem zrobiła mu zdjęcie – okazało się, że ostatnie. Był zdziwiony, bo przed wcześniejszymi eskapadami nie fotografowała go. Żebym nie zapomniała, jak wyglądasz – powiedziała. – Może miałam intuicję – dodaje dzisiaj.

Późnym wieczorem był już spakowany. Plecak, torba płócienna z wyhaftowaną mapą Karaibów.

Polityka 40.2010 (2776) z dnia 02.10.2010; kraj; s. 32
Reklama