Przypadająca w tym roku 15 rocznica pomocy amerykańskiego rządu dla polskiej armii nie będzie specjalnie celebrowana. Żadnej ze stron nie byłoby łatwo ułożyć zgrabnej mowy pochwalnej. Tym bardziej że nie dałoby się uniknąć słów typu rozczarowanie, a nawet żal. – Myślę, że dojrzeliśmy już do sytuacji, w której powinniśmy zrezygnować z tej pomocy i opierać nasze relacje na innych zasadach. Dalsze korzystanie z bezpłatnych środków przyznawanych przez rząd USA stawia nas wśród krajów raczkujących, a my już nieco okrzepliśmy i dorośliśmy do bardziej partnerskich relacji – mówi minister Stanisław Koziej, szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego. To jeszcze nie jest oficjalne stanowisko Ministerstwa Obrony Narodowej, ale i resort wyraźnie do niego dojrzewa.
Ile kosztuje darmowy lunch
Amerykańscy doradcy wojskowi uaktywnili się w Polsce dużo wcześniej, nim opuściły ją ostatnie transporty z radzieckim wojskiem. Imponowali wiedzą na temat stanu naszej armii i kusili obietnicami jego poprawy. Realną współpracę zaczęli jednak nie od propozycji sprzętowych, ale edukacyjnych. Polskę zaproszono do programu IMET (International Military Education and Training), w ramach którego nasi studenci i wojskowi mogli się szkolić w amerykańskich uczelniach. Docieranie szczegółów dawało przedsmak późniejszych kontaktów. Amerykanie stawiali na młodych. Zależało im na kadetach, których chcieli sprofilować według własnych koncepcji. Strona polska zaproponowała listę wysokich rangą oficerów. Przy próbach negocjacji Amerykanie grzecznie zasugerowali, że ich elastyczność ogranicza się do przyjęcia bądź odrzucenia oferty.