Kraj

Akademia tego i owego

Od plagiatora do kunktatora, czyli AM we Wrocławiu

Maciej Świerczyński / Agencja Gazeta
Minister zdrowia zawiesiła Ryszarda Andrzejaka, rektora wrocławskiej Akademii Medycznej, za plagiat. Uczelnia nie tym jednym słynie. Liczne intrygi i afery pogrążają ją od lat.
Maciej Świerczyński/Agencja Gazeta

Inauguracja roku akademickiego 2010/11 na wrocławskiej Akademii Medycznej przejdzie do historii. Podczas uroczystości w kipiącej barokowym przepychem Auli Leopoldyńskiej dr hab. Jerzy Heimrath w swym dramatycznym, nieprzewidzianym w scenariuszu, wystąpieniu mówił: „Obecność rektora kompromituje uczelnię. Winę za ten stan rzeczy ponoszą władze uczelni oraz wszyscy ci, którzy nie protestowali, którzy milczeli, którzy wspomagali”.

Z końcem października minister zdrowia Ewa Kopacz zawiesiła w pełnieniu obowiązków rektora Akademii Ryszarda Andrzejaka z powodu podejrzenia o plagiat. Część pracy miał rektor przepisać od prof. Witolda Zatońskiego, jednego z recenzentów, część – od prof. Jolanty Antonowicz-Juchniewicz, dziekana wydziału lekarskiego wrocławskiej AM, swej podwładnej. Ministerstwo Zdrowia początkowo umorzyło postępowanie dyscyplinarne wobec prof. Andrzejaka, jednak dwa miesiące temu zespół etyki przy Ministerstwie Nauki stwierdził, że nie ma żadnych wątpliwości, iż praca habilitacyjna rektora jest plagiatem. Sprawa jest głośna od 2008 r., więc we Wrocławiu pojawiło się już zwątpienie w stosowną reakcję władz. Choć niektórzy – jak dr Heimrath – próbowali przerwać milczenie.

Publicznie głos zabrał także były rektor wrocławskiej AM prof. Leszek Paradowski, domagając się w liście otwartym do premiera odwołania rektora Andrzejaka. W efekcie Centralna Komisja ds. Stopni Naukowych i Tytułów zawiesiła uprawnienia rady wydziału lekarskiego do nadawania habilitacji. Była to kara za to, że uczelnia opóźniała wyjaśnienie sprawy. Teraz rozprawę habilitacyjną rektora będą analizować naukowcy z Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Rzecz jednak nie tylko w naukowych „dokonaniach” rektora, lecz w jego osobliwym stylu zarządzania uczelnią. Na całokształt składa się mnóstwo drobnych i kilka większych afer. We wszystkich odbija się kilkuletnia wojna, jaką toczą dwa obozy. Amunicją są w niej doniesienia do rzecznika dyscyplinarnego i komisji etyki, sprawy w sądzie pracy, w sądach rejonowych, w prokuraturze, w NIK, w NFZ.

Grupa trzymająca władzę to zawieszony rektor i jego najbliżsi współpracownicy: prorektorzy Mariusz Zimmer i Jerzy Rudnicki, kanclerz AM Artur Parafiński i dyrektor Akademickiego Szpitala Klinicznego Piotr Pobrotyn.

Obóz niepokornych, złożony z kilku utytułowanych pracowników naukowych – profesorów Jerzego Zalewskiego i Mariana Gabrysia, dr. hab. Jerzego Heimratha, doktorów Marka Eliasa i Jarosława Pająka, do których ostatnio dołączył były rektor Akademii prof. Leszek Paradowski – oskarża trzymających władzę o zastraszanie, mobbing i pozbywanie się z uczelni ludzi, którzy mają odmienne zdanie.

Oto kilka historii, które może nie byłyby godne uwagi, gdyby nie dotyczyły bezpieczeństwa pacjentów.

Profesor na stażu

Pierwsza bitwa wybuchła, gdy cztery lata temu łączono w jedną cztery samodzielne kliniki szpitala akademickiego: ginekologii, położnictwa, neonatologii oraz zaburzeń rozwoju płodu.

Prorektor uczelni dr hab. Mariusz Zimmer był dotąd szefem położnictwa, a ginekologią – największą z klinik przeznaczonych do połączenia – kierował prof. Marian Gabryś, który dodatkowo szefował całej katedrze, a zatem był przełożonym dr. Zimmera. Ale dr Zimmer – jako prorektor – był wyżej w uczelnianej hierarchii. Atmosfera zrobiła się napięta: obaj panowie aspirowali do jednego fotela szefa połączonych klinik. Jak wspominają pracownicy, profesorowie nie szczędzili sobie nawzajem uszczypliwości. I wtedy na posiedzeniu rady wydziału drugi prorektor Jerzy Rudnicki oskarżył prof. Gabrysia, że celowo wybudził pewną pacjentkę przygotowaną do operacji, narażając jej zdrowie. Że kiedyś odwołał lekarzy z dyżurów, zostawiając pacjentów bez opieki.

Nie dopuszczono mnie wtedy do głosu – wspomina prof. Gabryś. – Nie próbowano potwierdzić w żaden sposób tego absurdalnego oskarżenia. Nie zawiadomiono rzecznika dyscyplinarnego ani prokuratury, a gdyby to była prawda, należało to uczynić niezwłocznie.

Prof. Gabryś wytoczył prorektorowi Rudnickiemu sprawę o pomówienie. Sąd wydał wyrok salomonowy: uznał prorektora Rudnickiego za winnego pomówienia tylko w sprawie wybudzenia pacjentki i warunkowo umorzył postępowanie na rok.

Prof. Gabrysia zwolniono ze szpitala, ale został mu etat na uczelni. Za sprawą rektora wylądował na trzy lata w gabinecie ulokowanym w piwnicy. – Zimą było ciężko, od okna z pojedynczą szybą strasznie wiało, więc uciekałem stamtąd, gdy tylko mogłem – mówi Gabryś. Zgłosił się na staż do innego wrocławskiego szpitala, Dolnośląskiego Centrum Onkologii. – Wszystkich bardzo bawiło, że mają profesora na stażu – przyznaje Gabryś.

Wygrał ze szpitalem akademickim sprawę o bezprawne zwolnienie. Drugi proces, z Akademią Medyczną, zakończył się dopiero w Sądzie Najwyższym kasacją, która wykazała niezgodność statutu uczelni z prawem pracy.

Kolejną ofiarą akademickiej wojny padł jeden z młodych lekarzy, wychowanek prof. Gabrysia, dr Jarosław Pająk. Po odejściu mistrza poprosił on rektora Ryszarda Andrzejaka o ochronę pracowników zespołu, nowy szef bowiem (Mariusz Zimmer) zapowiedział, że „zrobi porządek”. Dr Pająk prosił też rektora, by mógł prowadzić swoje koło naukowe – od kilku lat na pierwszym miejscu w rankingu kół tej uczelni. – Oczywiście wywalili mnie z koła – mówi dr Jarosław Pająk, który dziś pracuje w Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym.

Z pracy wyrzucili go dwa lata później, na wniosek rektora. Sprawę w sądzie pracy o bezzasadne zwolnienie wygrał w II instancji. Na uczelni został już tylko jego przewód habilitacyjny. Jest to chyba jedyna praca naukowa, która dostała pozytywną i negatywną opinię od tego samego recenzenta – prof. Krzysztofa Drewsa z Poznania. Najpierw przyszła pochlebna, po kilku godzinach – skrajnie odmienna.

Dr Pająk, jak twierdzi, ma świadków, że na recenzentów wywierano naciski. – Złożyłem w prokuraturze doniesienie o popełnieniu przestępstwa urzędniczego – mówi.

Prokuratura umorzyła sprawę, ale sąd uwzględnił zażalenie dr. Pająka i w maju 2010 r. przekazał ją prokuraturze do ponownego rozpatrzenia. W uzasadnieniu sąd stwierdził, że nie wyjaśniono w sposób jednoznaczny, czy drugiej, negatywnej, opinii profesor Drews nie wydał pod wpływem nacisków. Sąd wziął pod uwagę zeznania prof. Mariana Gabrysia, według którego na innego recenzenta, prof. Andrzeja Malinowskiego, również wywierano naciski, by napisał negatywną recenzję. Rektor Andrzejak we wrocławskiej „Gazecie Wyborczej” twierdził, że „trzyma się od tej sprawy z daleka”.

 

Kosztem zdrowia

Prokuratura sprawdza, czy nie doszło do niekorzystnego rozporządzenia mieniem Skarbu Państwa i narażenia pacjentek na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty zdrowia podczas zabiegów histeroskopowych (badanie wnętrza macicy za pomocą specjalnego przyrządu optycznego), zlecanych przez dr. Zimmera.

Niepokorni ginekolodzy – Jerzy Zalewski, Jerzy Heimrath i Marek Elias – są zdania, że klinika poprawiła swoje wyniki finansowe kosztem zdrowia pacjentek. – Jeżeli pacjentka ma zmianę nowotworową, jest olbrzymie ryzyko rozsiania nowotworu, bo płyn lub gaz, stosowany przy badaniu, przedostaje się także do jamy brzusznej – wyjaśnia Jerzy Heimrath. – A zgodnie z zarządzeniem dr. Zimmera badanie wykonywano przed każdym zabiegiem.

Według danych NFZ w klinice wykonano w 2007 r. 988 histeroskopii. Dla porównania – w tym samym czasie w klinice Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu zaledwie 70. – To zestawienie fałszuje rzeczywistość – twierdzi dr Zimmer. – Klinika, którą prowadzę, ma największe doświadczenie i najlepsze wyposażenie do badań histeroskopowych w województwie dolnośląskim. Większość badań zatem my wykonujemy.

Za jedno badanie NFZ płaci około 1 tys. zł. – Cały przychód roczny z histeroskopii nie przekracza nawet 1 proc. przychodu szpitala – twierdzi rzecznik Arkadiusz Förster.

Decydujące mogą się okazać zeznania prof. Jerzego Rabczyńskiego, szefa katedry patomorfologii, gdzie badano i opisywano pobrany podczas histeroskopii materiał. – Do nas trafiały setki tych próbek i bywały na tak żenującym poziomie wartości diagnostycznej, źle pobrane, z niewłaściwego miejsca, że to musiało zastanawiać – mówi profesor Rabczyński. – Zdarzały się dni, że przychodziło pięć nietrafionych pobrań z trzonu macicy.

Do akcji wkroczył NIK i komisja NFZ. Zarzuty weryfikowała także komisja powołana przez dyrektora Akademickiego Szpitala Klinicznego Piotra Pobrotyna. Niepokorni są zdania, że komisja była nieobiektywna. W jej składzie znalazło się dwóch podwładnych dr. Zimmera i lekarka, która prowadzi z nim prywatna praktykę.

Komisja nie stwierdziła żadnych uchybień. – Za to nam dali nagany – mówi dr Heimrath. – Zaskarżyliśmy w sądzie pracy i wygraliśmy.

Sprawą zajął się rzecznik dyscyplinarny. Nie badał jednak zarzutów stawianych dr. Zimmerowi. Sprawdzał, czy trzej lekarze, próbując nagłośnić sprawę, nie działali wbrew kodeksowi etyki lekarskiej.

Oskarżyciel stał się oskarżonym

Dr Zofia Szychowska już pod koniec lat 90. (wówczas była pracownikiem naukowym wrocławskiej AM) skrytykowała swoich kolegów robiących dzieciom bolesne punkcje lędźwiowe bez żadnego celu leczniczego, wyłącznie na potrzeby badań naukowych i bez zgody rodziców. Została ukarana naganą. I nie po raz pierwszy w Akademii Medycznej oskarżyciel stał się oskarżonym. Wszystko właśnie w myśl kodeksu etyki lekarskiej.

Trzeba było aż 10 lat i wyroku Trybunału Konstytucyjnego, który uznał, że kodeks nie może zabraniać lekarzom krytykowania kolegów po fachu, jeżeli jest to krytyka uzasadniona i zgodna z interesem publicznym. Szychowska batalię w sądzie pracy wygrała. Ale sądy lekarskie zajmowały się tylko tym, że zaatakowała kolegów, i aż do ostatniej instancji orzekały upomnienia, w ogóle nie weryfikując jej zarzutów.

Akademia Medyczna ma wobec dr Szychowskiej ogromny dług – twierdzi prof. Marian Gabryś. – Wyrok Trybunału Konstytucyjnego wreszcie zdejmuje lekarzom knebel z ust.

Rzecznik Akademii o sprawie dr Zofii Szychowskiej nie słyszał.

Niepokorni przytaczają seriami gorszące przykłady z życia uczelni.

• Żona dyrektora Akademickiego Szpitala Klinicznego Piotra Pobrotyna wynajmuje dla swojej firmy dentystycznej Citodent gabinet w budynku szpitala.

– Zważywszy na funkcję, którą sprawuje Piotr Pobrotyn, jego wpływ na organa administracyjne uczelni, które podpisują umowę najmu, jest zerowy – zapewnia rzecznik Arkadiusz Förster. – To kanclerz decyduje o tym, na jakich zasadach uczelnia wynajmuje powierzchnię.

• Kanclerz Akademii Medycznej Artur Parafiński podpisał bez przetargu umowę z firmą sprzedającą aparaty słuchowe. Firmę rekomendował prof. Tomasz Kręcicki, szef Kliniki Otolaryngologii, któremu konsultantka wojewódzka prof. Zaleska-Kręcicka (prywatnie mama profesora) przyznała wyłączność na dobieranie aparatów słuchowych. Wojewoda odwołał swoją konsultantkę ze stanowiska, natomiast pracownicy uczelni nie ponieśli żadnych konsekwencji. – Oferta firmy Fono była jedyną, która wpłynęła do Akademii Medycznej – zapewnia rzecznik Förster.

• W sierpniu w szpitalu klinicznym AM podczas przeszczepu zamieniono pacjentom nerki. To pierwsza taka pomyłka w historii polskiej transplantologii, na szczęście błąd zauważono po kilkudziesięciu minutach i obu pacjentów udało się uratować.

Rektor Andrzejak, już zawieszony, konsekwentnie bagatelizuje oskarżenia o plagiat i powtarza, że są tylko pretekstem, by zmusić go do opuszczenia stanowiska. Ale on nie ustąpi i będzie się odwoływał. Przeciwników oraz minister zdrowia oskarża o naruszenie prawa. Krytykom, którzy wytykają, że pod jego rządami Akademia zeszła na psy, odpowiada: „Nie pozwolę na dezawuowanie 60-letniego dorobku Akademii Medycznej, w tym uzyskanego w okresie ostatnich 5 lat, kiedy jej służę”.

Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego co pięć lat przyznaje poszczególnym jednostkom naukowym kategorie. W czasie kadencji rektora Andrzejaka Wydziały: Lekarski, Lekarski Kształcenia Podyplomowego i Farmacji spadły z I do II grupy, a Wydział Lekarsko-Stomatologiczny do grupy IV.

Polityka 45.2010 (2781) z dnia 06.11.2010; Kraj; s. 32
Oryginalny tytuł tekstu: "Akademia tego i owego"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną