No i się przebili. Wygląda na to, że w odróżnieniu od inicjatywy Janusza Palikota partia Joanny Kluzik-Rostkowskiej i innych byłych polityków Prawa i Sprawiedliwości wdarła się na scenę polityczną. Niby jej jeszcze nie ma, a już większość sondaży wskazuje, że betonowy mur stworzony przez pięcioprocentowy próg wyborczy i premiujący istniejące ugrupowania system finansowania partii politycznych nie jest dla niej nie do pokonania. Sukces PJN to kolejny – po sukcesie PSL, ale też i SLD w wyborach samorządowych – sygnał, że maleje ryzyko trwałego zmonopolizowania naszej polityki przez awantury PO i PiS. Rośnie więc szansa na stworzenie zrównoważonego systemu wielopartyjnego. Dla polskiej polityki jest to dobra wróżba. Bo w systemie wielopartyjnym nie wystarczy nieustannie powtarzać, że konkurent to łajdak, głupek, agent, złodziej, wariat i bandyta. Trzeba przekonywać wyborców jakimś własnym merytorycznym programem, tożsamością, wizją, kulturą polityczną.
Jak bardzo PJN przeskoczy poprzeczkę progu wyborczego, to chwilowo nie ma wielkiego znaczenia. Dzisiejsze 6 proc. za rok może dać 5 albo 15. A dzisiejsze 8 może dać 3 albo 20. Tego się nie przewidzi. Bo to w dużym stopniu zależy od tego, co będą robili inni. W polityce, jak na każdym rynku, może wygrać zły produkt, gdy inni są gorsi, albo przegrać dobry, gdy inni są lepsi.
Wskoczyć w lukę
Dla tych, którzy wchodzą na rynek, najważniejsze jest, by na nim realnie zaistnieć i dostać się na główną półkę w supermarkecie. PJN już na tej półce stoi (co nie znaczy, że nie może z niej spaść). Wdarła się tam starym, sprawdzonym wielokrotnie sposobem. PiS tym sposobem wyrąbał sobie miejsce na politycznej półce pokazując, że nie jest AWS. Miał mieć jego zalety (konserwatywno-antykomunistyczną prawicowość), a nie mieć jego wad (rozbicie, tolerowanie korupcji, bezradność wobec rosnącej przestępczości).