Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Wybory na kredyt

Druga tura wyborów samorządowych potwierdziła, że kraina PiS się kurczy. Partia Kaczyńskiego oddała Lublin, z największych miast nie ma już żadnego. Ta porażka może przyspieszyć rozpad tej partii.

Dla PiS utrzymanie rządów w Radomiu żadnym sukcesem nie jest, zaś przegrane nawet na terenach, gdzie PiS jest wyjątkowo silne, jak Lublin czy Łomża, powiększa skalę porażki. SLD zaistniał w sposób ograniczony, wyjąwszy efektowne zwycięstwo posła Krzysztofa Matyjaszczyka (70 proc. głosów) w Częstochowie. W tych wyborach poległa jednak również Polska obywatelska, gdyż frekwencję w drugiej turze – ledwie przekraczającą 35 proc., a więc prawie o 5 proc. mniejszą niż cztery lata temu – trudno uznać za sukces samorządności. Być może magia zakupów tuż przed św. Mikołajem okazała się większa niż wybranie gospodarza gminy. Tak niskiej frekwencji, na przykład w Łodzi 22 proc., gdy w mieście jest tyle zaniedbań, nie da się obronić tradycyjnym tłumaczeniem, że w drugiej turze stawka jest mniejsza i na ogół wiadomo, kto wygra. Frekwencyjnie obronił się jako tako Sopot, ale tam sytuacja była nadzwyczajna, gdyż pretendentów po pierwszej turze dzieliło 20 głosów, a i sopocka społeczność jest bardziej zwarta.

Przed drugą turą niewiadomych było niewiele i część pojedynków miała głównie honorowy charakter. W jednym z najbardziej prestiżowych dla PO pojedynków – w Krakowie – stanęli naprzeciwko siebie ubiegający się o trzecią kadencję Jacek Majchrowski i urzędujący wojewoda, wcześniej znany burmistrz Niepołomic, Stanisław Kracik. Dwaj politycy odpowiedzialni, mimo że słabiej znany w Krakowie Kracik z natury rzeczy musiał obiecywać więcej, a Platforma w jego reklamę musiała włożyć wielkie pieniądze, zaangażować ministrów i samego premiera. Nie udało się. Teraz każdy pozostanie na swoim miejscu i być może, gdyby Kracik wstąpił do Platformy, miałby spore pole do popisu, porządkując wyjątkowo słabe, niewydolne i skłócone struktury tej partii w mieście.

O największy prestiż walczono w Sopocie, gdzie Jacek Karnowski, do niedawna pewniak do zwycięstwa w pierwszej turze, z trudem wygrał w drugiej. I to przy pomocy wszystkich najważniejszych polityków PO, tak regionalnych jak i centralnych, w tym Jerzego Buzka, a pośrednio nawet premiera Tuska, który początkowo kandydaturę Karnowskiego, ściganego od lat przez CBA i prokuraturę (z efektem raczej kompromitującym obie te instytucje), odrzucał; w ostatniej chwili postanowił ratować, demonstracyjnie wstępując do koła PO w Sopocie, z którego kiedyś również demonstracyjnie występował. Kontrkandydat Karnowskiego był jednak wcześniej wiceprezydentem, Sopot zna, w kampanii posłużył się zręcznym chwytem, zapowiadając, że miasto w większej mierze musi być dla mieszkańców, a nie tylko dla turystów.

Emocje były w Olsztynie, gdzie po pierwszej turze bliski zwycięstwa był Czesław Małkowski, wcześniej odwołany, mający prokuratorskie zarzuty molestowania seksualnego, bohater ogólnopolskiego skandalu, ale bez finału w postaci wyroku skazującego. Przegrał najprawdopodobniej po akcji podjętej przez środowiska opiniotwórcze, ludzi kultury i sztuki wywodzących się z Olsztyna lub nadal tam mieszkających, dramatycznie apelujących o ratowanie honoru miasta.

Zwycięstwo PO może się wydać wielkie, biorąc pod uwagę, że wybory odbyły się po trzech latach rządów, ciężkich walkach z opozycją i w roku nawiedzających Polskę klęsk żywiołowych i smoleńskiej katastrofy. Warto przypomnieć, że poprzednie wybory samorządowe odbyły się po roku rządów PiS i partia Kaczyńskiego je przegrała.

Radość PO ze zwycięstw musi studzić jednak fakt, że w bardzo wielu miastach (dotyczy to na przykład woj. śląskiego, gdzie Platforma była zawsze bardzo silna; można było mówić o drugim obok Pomorza mateczniku) jej kandydaci przegrywali z niezależnymi, choć często wywodzącymi się z tej partii. Zemściło się odrzucenie w ostatniej chwili Ryszarda Grobelnego w Poznaniu, który wybory oczywiście wygrał, czy zawiłe gry w Szczecinie, gdzie były kandydat PO Piotr Krzystek, mający zresztą opinię słabego prezydenta, ale będący w dobrych relacjach z miejscowym biskupem, pokonał formalnego kandydata Platformy posła Arkadiusza Litwińskiego. Wyglądało to tak, jakby część wyborców Platformy nie honorowała rekomendacji tej partii i jej wewnętrznych, personalnych sporów.

Ciekawą kwestią w tych wyborach była właśnie owa niezależność kandydatów. Często pozorna. W Zakopanem wygrał Janusz Majcher, formalnie niezależny, ale w rzeczywistości popierany przez PO, która nie wystawiła tu swojego kandydata. W Koszalinie wygrał Piotr Jedliński nienależący do PO, ale startujący jako jej kandydat, w Słupsku wygrał Maciej Kobyliński, związany z SLD, ale startujący z własnym komitetem. Niezależność ma więc bardzo różne barwy, także barwy partyjne. I nic w tym złego. Po co wystawiać własnego, słabszego kandydata, gdy można sobie zjednać dobrego prezydenta czy burmistrza? To jest postępowanie racjonalne, zwłaszcza w miastach średniej wielkości.

W dużych, gdzie polityka wkracza już w pełni, o wiele większą rolę odgrywa nawet skazana na niepowodzenie próba wystawienia swojego kandydata, aby mobilizować struktury partyjne przed nadchodzącymi wyborami parlamentarnymi i sprawdzić siłę miejscowych liderów. Tę taktykę przyjęła PO, ale także inne partie, poza ludowcami, którzy zdawali sobie sprawę z własnej słabości w dużych miastach i od razu skupili się na terenie, gdzie siłą swoich struktur i partyjną tradycją przebijają konkurentów.

Generalnie można jednak stwierdzić, że owi niezależni najbliżsi są PO, gdyż nawet uchodzący ze lewicowego prezydenta Jacek Majchrowski poglądami nie odbiega od lewej części Platformy, a SLD w Krakowie praktycznie nie istnieje. Ponadto niezależni będą musieli się liczyć z radnymi Platformy, która w miastach zdobyła, jeśli nie całkowitą, to bardzo dużą przewagę w radach, a żadnemu z prezydentów nie udała się sztuka Rafała Dutkiewicza z Wrocławia czy Wojciecha Szczurka z Gdyni, którzy wprowadzili do rad swoich radnych i rzeczywiście mogą czuć się panami w swych udzielnych księstwach. W sumie więc PO może mieć w gminach więcej do powiedzenia, niżby to z prostego rachunku zwycięstw i porażek wynikało. Na 55 miast, w których wybierano prezydentów, w 29 wygrali kandydaci formalnie niezależni, w 16 kandydaci Platformy, w siedmiu SLD, po jednym stanowisku zdobyły PSL i PiS.

Trudno także do końca określić rozmiar porażki PiS, gdyż ta partia jest dziś w największym kryzysie i w największej politycznej izolacji. Może się niedługo okazać, że część radnych przejdzie do stowarzyszenia Polska Jest Najważniejsza, zwłaszcza gdyby rosło ono w sondażową siłę, a PiS słabło. A także, gdyby na dodatek działacze PJN dostawali od rządzących w gminach koalicji propozycje przystąpienia, co jest zawsze atrakcyjniejsze niż trwanie w jałowej opozycji.

W każdym razie takie sygnały dochodzą z terenu i część działaczy PJN angażowała się w kampanię samorządową przed drugą turą. Ten proces może jednak potrwać kilka miesięcy, gdyż na razie sondażowej rewolucji nie widać. Jednak osłabienie PiS, będące nie tylko efektem zmiany retoryki po wyborach prezydenckich, ale także zamieszania związanego z powiększającym się rozłamem, staje się coraz bardziej oczywiste. Być może wewnętrzne szacunki tej partii, że efektem rozłamu jest utrata ok. 8 proc. głosów, są przesadzone, ale faktem jest, że powstanie stowarzyszenia tuż przed wyborami było celnym ciosem w partię Jarosława Kaczyńskiego. Jego ugrupowanie jest dziś w kryzysie, a skorzystać na tym może nawet nie tyle PJN, co PSL, odzyskując pozycję partii polskiej prowincji, która nadal w znacznym stopniu decyduje o wyniku wyborów parlamentarnych.

Poza miastami, gdzie zwycięzców najłatwiej rozpoznać, rozpościera się jednak szmat Polski lokalnej, którą podbijały komitety wyborców o różnych barwach lub zupełnie bezpartyjne. Zwyciężała zasada kontynuacji, co z punktu widzenia wyborcy, ale także rozwoju regionalnego jest bardzo racjonalne. Polska jest w okresie być może największego napływu środków z Unii Europejskiej. Już niedługo, za dwa trzy lata, przyjdzie czas na rozliczenie efektów unijnego wspomagania (w ramach tzw. perspektywy budżetowej 2007–13), a więc także na ocenę racjonalności wydawania pieniędzy i sensowności zadłużenia wielkich miast prawie do granic prawem przewidzianych. To jest przypadek Krakowa, Wrocławia, ale także wielu większych i mniejszych gmin, gdzie wygrali dotychczasowi włodarze. Były to więc w gruncie rzeczy wybory bez rozliczeń. Albo – na kredyt.

Polityka 50.2010 (2786) z dnia 11.12.2010; Polityka; s. 15
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną