Jacek Żakowski: – Naczytałem się wywiadów z panem w POLITYCE.
Jerzy Skolimowski: – Pamiętam rozmowę z Kałużyńskim. Burzliwą.
Mnie utkwiły w głowie inne rozmowy. W 1970 r. powiedział pan Krystynie Nastulance: „Przekroczyłem trzydziestkę, czyli należę do średniego pokolenia. A filmy powinni robić młodzi”.
Dziś też jestem tego zdania.
Ale osiem lat później, w 1978 r., mówił pan Adamowi Krzemińskiemu: „Wydaje mi się, że to nadal początek życiorysu”. Jakby pana czas biegł w przeciwnym kierunku.
Może tak wtedy było.
A niedawno obejrzałem „Essential Killing” i mam wrażenie, że to jest dzieło bardzo młodego reżysera. Takiego jak Sophia Coppola, kiedy kręciła „Między słowami”. Po 40 latach znów pan szuka swojego obrazu świata i języka zdolnego go opisać.
Bo po 17 latach wróciłem do kina raczej jako malarz niż jako reżyser po przejściach. Miałem za sobą przyspieszoną drogę od pierwszych wystaw do nagród i galerii niemal na całym świecie. Profesjonalnie stałem się kimś innym.
Z dziesięć lat temu byłem na pana wielkiej wystawie w Los Angeles.
Dostałem za nią International Contemporary Art Award, 2001. Malarstwo mnie odrodziło.
Nowe życie po sześćdziesiątce.
Szalenie budujące. Szybkie sukcesy. Zakupy do muzeów i prywatnych kolekcji. Na wystawie, którą pan widział, Jack Nicholson kupił cztery obrazy.
Kolega.
Ale do płacenia nieskory.
Zapłacił?
W końcu tak.