To był rok niezwykłych wydarzeń, których wystarczyłoby na obdzielenie kilku spokojniejszych lat, a i tak uznalibyśmy je za wyjątkowe. Wciąż trwał ekonomiczny kryzys, który co prawda przeszedł z fazy ostrej w mniej widoczną, przewlekłą, niemniej kolejne europejskie kraje doznawały finansowych wstrząsów, chwiały się waluty, rosły ceny paliwa, wdrażano radykalne programy pomocowe i oszczędnościowe. Na tym tle Polska trzymała się nad wyraz przyzwoicie, choć, jak twierdzą krytycy, raczej zawisła na pętli długów.
Kwietniowa katastrofa pod Smoleńskiem była kolejnym ciężkim sprawdzianem dla władz i instytucji państwa, które ten ciężar udźwignęło, choć nie wszyscy tak sądzą. Dla części społeczeństwa 10 kwietnia to cezura, po której władza straciła honor i legitymację do rządzenia.
Dwie wielkie powodzie na wiosnę poddały próbie sprawności administrację. Dla jednych służby kraju mimo wszystko się sprawdziły, dla innych była to całkowita klęska rządu Tuska i potwierdzenie, że premier ściąga na siebie i kraj same nieszczęścia. Bo potem przyszła zima i kolejne plagi: gwałtowne opady śniegu, mróz, znowu zagrożenie powodzią, stanęły pociągi i samoloty. Ponieważ funkcjonują dwie skrajnie odmienne narracje opisujące stan państwa, tak jak w sprawie katastrofy smoleńskiej, afery hazardowej i w wielu innych kwestiach, nie ma i nie może być jednego raportu o państwie i jego polityce w 2010 r.
W jednej wersji w nowy rok kraj wchodzi w niezłej kondycji ekonomicznej, z dobrymi relacjami z sąsiadami, reputacją coraz bardziej liczącego się gracza w pierwszej lidze europejskiej, zamiast krzykliwego i samozwańczego lidera drugiej ligi.