Minister infrastruktury, pytany przez dziennikarzy, co teraz zrobi, odpowiedział: chcemy dokonać w najbliższym czasie zakupu nowych wagonów pasażerskich. Będziemy także chcieli w najkrótszym terminie dokonać napraw i przeglądów tych wagonów, które potrzebują remontu. Tak powiedział ten mistrz ślizgawki językowej. Chcemy i będziemy chcieli. XIX-w. poeta Władysław Bełza w satyrycznych „Komunałach przysłowiowych” ironizował: „dość chcieć, choćby nie zrobić – to postępu czynnik”.
Świetnym samopoczuciem wykazała się także władza ustawodawcza. Opozycji nie udało się odwołać ministra Grabarczyka i po głosowaniu Platforma Obywatelska wręczyła mu bukiet rzadkiej odmiany róż o zapachu pogardy dla społeczeństwa. Czuło się to nawet przez szklany ekran. Niezbyt sławnej pamięci minister Marek Pol, który też zajmował się, jak umiał, kolejami, drogami i pocztą, przeszedł do historii, gdy na otwarciu wyremontowanego dworca w Białymstoku powiedział, że jest mu szczególnie miło przecinać tę wstęgę tu, gdzie za dwa lata pociągi z Warszawy będą przyjeżdżały w ciągu 60 minut. Warto dodać, że remont tego zabytkowego dworca trwał ćwierć wieku, bo rozpoczął się jeszcze za Gierka. Wydawało się, że po Marku Polu trudno będzie o ministra od dróg i kolei, który piękniej i skuteczniej otworzy dworzec w Białymstoku lub inne dworce. Cezary Grabarczyk nie przestraszył się jednak tych trudności i dziś w stolicy Podlasia coraz częściej słychać, że gdyby to Grabarczyk wtedy dworzec otwierał, obiecałby podróż z Warszawy w 40 minut.
Pierwszy na polskiej ziemi odcinek linii kolejowej oddano do użytku w 1845 r., prowadził on z Warszawy do Zagłębia Dąbrowskiego i granicy austriackiej. To był początek Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej w Kongresówce. Na tej kolei, jeszcze za czasów Królestwa Polskiego, czyli przed 1915 r., pracował młody czeladnik kucharski Mieczysław Hołowczyc, stryj mojej mamy. Doszedł do stanowiska szefa wagonu restauracyjnego w pociągu obsługującym trasę Wiedeń–Rzym. Na tematy zawodowe, kulinarne i restauracyjne rozmawiał z klientami w 11 językach. A było o czym. Samych dań z mięsa podawano wtedy około 30, a do tego kilkanaście rybnych. Słuchałem jego opowieści, gdy zjawiał się u nas z okazji imienin mamy. Zapamiętałem pewnego hrabiego, węgierskiego chyba, który wysiadł z salonki na jednej ze stacji, by przejść się po świeżym powietrzu, i po chwili uciekał co sił w nogach przed goniącym go pieskiem. Hrabia psu uciekł, a pociąg uciekł hrabiemu. I hrabia potem gonił go wieziony drezyną. Po dłuższym czasie wrócili na stację, bo pociąg był jednak szybszy. Dziś hrabia dogoniłby pewnie pociąg na piechotę.
Kolej w Polsce skończyła się wraz z podziałem na 23 spółki i już się z tego nie podniesie. Dorżnęły ją ustanowione przez obecny rząd przewozy regionalne, które dostały się w ręce marszałków województw i mają w tej chwili 16 właścicieli. Nie oszczędzono nawet nazw pociągów. Wyrzucono to, co przeszło do literatury i językowego obyczaju – pociągi osobowe, pośpieszne i ekspresowe. Są teraz nazwy dziwolągi – InterRegio, TLK i InterCity, bo u nas tak się leczy prowincjonalne kompleksy. Wszystko się bierze z umysłów nie pierwszej świeżości i za rzadko zmienianej bielizny – jak powiedziała emerytowana nauczycielka z Augustowa. Rzeczywiście, wszystko stąd się bierze – kolejowy skandal, zamęt w ubezpieczeniach i pogotowie, które nie może na czas dojechać do pacjenta.
Na koniec cytat z „Wisły” Stefana Żeromskiego: „Ujmie nareszcie brzegi wiślane plemię w jedno zrośnięte. (…) Powiększy i unormuje głębokość żeglowną, ułatwi ruch lodów. Zaginie odwieczny, rokroczny zator, czterokrotna co roku powódź, samopas i niewolniczo, niszczycielsko i obłędnie chodząca masa wód. (…) Stanie Warszawa na linii skrzyżowania kolei z Londynu do Kalkuty, z Paryża do Władywostoku, z Gdańska do Triestu”. Nie przeczuł Żeromski, że wyremontowanie dworca będzie dziś szczytem naszych możliwości. A ja nie przeczuwałem, że „Lokomotywa” Tuwima zabrzmi jak kpina, ironia i szyderstwo.