Sukces 35-procentowy
Prezydent podpisał parytety. Co dalej z Kongresem Kobiet?
Bronisław Komorowski – jeszcze jako kandydat na prezydenta – zapowiedział w czerwcu na II Kongresie Kobiet, że jeśli wygra wybory, zatwierdzi ustawę o równym udziale obu płci na listach wyborczych. Wystąpienie marszałka, suto okraszone żartami z ról kobiet i mężczyzn, dla niektórych uczestniczek okazało się niestrawne. Dziś, gdy ustawa, niesłusznie zwana parytetową, jest już gotowa, prof. Magdalena Środa, jedna z liderek Kongresu Kobiet, nastrój ma umiarkowanie szampański: – 35 proc. miejsc dla kobiet na listach wyborczych to sukces. Ale nie aż taki, żeby tylko wypić toast z prezydentem i osiąść na laurach.
Okrojony parytet
Posłowie podczas prac nad projektem nie tylko zastąpili parytet (pół na pół kobiet i mężczyzn na listach wyborczych) 35-procentową kwotą, ale też odrzucili kilka ważnych przepisów – choćby tak zwany suwak, czyli zasadę, że nazwiska kandydatów i kandydatek na listach mają być ustawione na przemian. – Gdyby podejść do sprawy spiskowo, można powiedzieć, że Platforma Obywatelska modelowo utopiła ideę parytetów. Zrobiono wszystko, by nawet te gwarancje miejsc, które są, nie zwiększyły zanadto udziału kobiet we władzy – uważa Małgorzata Danicka z Porozumienia Kobiet 8 Marca.
Przyznaje jednak, że półtora roku zabiegów kończy się symbolicznym i edukacyjnym sukcesem. Polska oswoiła się z parytetem, chociaż to hasło rzucone na pierwszym Kongresie Kobiet w czerwcu 2009 r. wielu wydawało się egzotyczne i śmieszne. Sam Kongres – odpowiedź kobiet na pominięcie ich w oficjalnym świętowaniu 20. rocznicy pierwszych wolnych wyborów – też postrzegany był jako impreza nieważna, może nawet oszołomska, a na pewno dziwaczna. Dwudniowe spotkanie kobiet z całego kraju okazało się tymczasem eksplozją nadziei na zmianę w życiu publicznym, ale też na zmianę w życiu setek pojedynczych uczestniczek: – Luźne rozmowy, wymiana doświadczeń z kobietami z innych części kraju były dla mnie najbardziej inspirujące.