W ogłoszonych ostatnio przez TNS OBOP badaniach SLD może liczyć na 19 proc. poparcia, co zdaniem rzecznika partii Tomasza Kality jest dowodem słuszności obranej drogi, zwłaszcza konsekwentnego stanowiska w sprawie chaosu na kolei, cięcia składek OFE i raportu MAK w czasie, gdy „dwie prawice” biją się o Smoleńsk.
Jakby spełniały się przepowiednie przewodniczącego Grzegorza Napieralskiego, który kilka dni wcześniej, podczas posiedzenia Rady Krajowej Sojuszu, powiedział, że w Polsce właśnie nadchodzi czas lewicy, a SLD rządził już dwukrotnie, robił to dobrze i teraz też jest przygotowany. Niby nic nowego. O tym, że nadchodzi czas lewicy i że potencjalny elektorat lewicowego ugrupowania sięga w Polsce przynajmniej 30 proc., słyszymy od dawna. Rzecz w tym, że to przekonanie nie przekładało się na żaden zbliżony do tego pułapu wynik wyborczy, sięgający zwyczajowo od 11 do 15 proc.
Ale nagle pojawia się sondażowy wynik, którym można się przez jakiś czas podpierać. To już zadatek na zawarcie koalicji. A w SLD wszyscy wiedzą, i tego nie ukrywają, że celem Sojuszu jest udział we władzy, czyli – najprawdopodobniej – koalicja z PO.
Na dwa fronty
Wszyscy też wiedzą, że celem Napieralskiego jest zostanie wicepremierem, a jeśli los zdarzy i możliwa byłaby na przykład koalicja z PiS i PSL, lub tylko z PiS – może nawet premierem. Rachuby są przecież proste: sam Kaczyński premierostwo odda, choć oczywiście nie tanio (za cenę kilku ulubionych przez PiS resortów siłowych), gdyż jego celem jest zemsta na PO, a zwłaszcza na Tusku. Ludowcy będą za słabi, by do tej funkcji wystartował Waldemar Pawlak, czyli Napieralski byłby akurat.