Wojciech Żukowski jesienią został burmistrzem Tomaszowa Lubelskiego. Wcześniej przez trzy lata był posłem PiS. Jak sam twierdzi, o trzy lata za długo. – Pamiętam wieczory w pokoju sejmowym, gdy siedziałem nad jakąś interpelacją i myślałem: co ja tu robię? W Sejmie był debiutantem, i choć posłowanie wielu kojarzy się z awansem, dla niego okazało się degradacją. Zanim przyjechał do Warszawy, zajmował gabinet wojewody lubelskiego. – Do ostatniej chwili w urzędzie podejmowałem ważne decyzje. Nagle wszedłem do parlamentu i zobaczyłem, że na nic nie mam realnego wpływu. Gdy Jarosław Kaczyński dowiedział się, że Żukowski chce zostać burmistrzem 20-tys. miasta, na forum partii pogroził mu palcem. – Wymieniając mnie z imienia i nazwiska, powiedział, że to marnotrawienie potencjału partii, ale dodał, że nie będzie przeszkadzał – wspomina Żukowski.
Krzysztof Lisek (PO), który z Wiejskiej przeniósł się do Brukseli, rozumie Żukowskiego. – W Sejmie parlamentarzysta z tylnych rzędów przychodzi na głosowania, dostaje ściągę z klubu i naciska guziki. Tu nie ma miejsca na samodzielność.
Wielu posłów uważa, że dla ludzi w wieku średnim, z wykształceniem, energią i pomysłami trwanie przy Wiejskiej daje poczucie marnowania czasu i potencjału. Przeciwko nim działa logika bloków partyjnych. Wódz i jego najbliższe, wąskie otoczenie zapewniają spokój, pensję, dużo większą niż średnia krajowa, ale w zamian oczekują absolutnego posłuszeństwa. Wiele osób bez wcześniejszych doświadczeń zawodowych, dla których posłowanie to pierwsza poważna praca, w zamian za poczucie bezpieczeństwa idzie na duże kompromisy.
Ale coraz więcej posłów się na to nie godzi. W tej kadencji Sejmu, czyli od listopada 2007 r., z parlamentem rozstało się 41 posłów (nie licząc tych, którzy zmarli), czyli o 14 więcej niż w rekordowej do tej pory kadencji 2001–05.