W czwartek rada nadzorcza spółki ich odwołała, a prawie w tym samym czasie Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji wybrała nową radę nadzorczą (cóż za przypadkowy zbieg w czasie!). W składzie, jaki pod koniec ubiegłego tygodnia zaproponował wiceprzewodniczący Witold Graboś, związany ze środowiskami lewicy, a ściśle ze Stowarzyszeniem Ordynacka.
Po raz pierwszy w dziejach KRRiT zdarzyło się, że jej przewodniczący nie wprowadził do rady nadzorczej osoby przez siebie rekomendowanej. Jan Dworak stawiał bowiem na prof. Tadeusza Kowalskiego. Ten drobny fakt pokazuje, że jednak przewodniczący nie jest tak silny, że lewicowe głosy blokujące wybór były skuteczniejsze. Tym ciekawszy będzie wynik konkursu na nowy zarząd. Przewodniczący Dworak opowiadał się zdecydowanie za zarządem jednoosobowym, skomplikowany układ wpływów w radzie nadzorczej wskazuje jednak, że może to być zarząd trzyosobowy.
Nowa rada nadzorcza powstała niewątpliwie w wyniku politycznego kompromisu (ciekawe, że znalazł się w niej prof. Wojciech Roszkowski, kiedyś mocniej związany z PiS, a dziś bardziej z PJN, co zresztą dodaje jej politycznego pluralizmu, a to zawsze warto cenić). I to kompromisu zawartego w apogeum chaosu, kiedy to wszyscy zdawali sobie sprawę, że dalszy pat oznacza, że stracą wszyscy. Decyzja przedstawiciela ministra skarbu sprzed tygodnia, umożliwiająca powrót prezesa Orła, okazała się więc w gruncie rzeczy skuteczną formą nacisku na przyspieszenie wyboru nowej rady. Chociaż w samej telewizji spowodowała bałagan niewąski.
Prezes Orzeł natychmiast zawarł nowy kontrakt z Janem Pospieszalskim (nie bardzo wiadomo czy ważny), dokonano kilkunastu zmian kadrowych. Jak widać panowie prezesi zauważyli, że jednak odnowy koalicji medialnej SLD - PiS nie będzie i spieszyli się tak bardzo, że ze sprytem mocno przesadzili.