Przypomnijmy. Przez 15 lat, począwszy od 1996 roku, startował w międzynarodowych konkursach najwyższej rangi. W tym okresie czterokrotnie zostawał mistrzem świata. Cztery razy wywalczył Kryształową Kulę w cyklu konkursów o Puchar Świata. Zdobył 4 medale olimpijskie – 3 srebrne i 1 brązowy na igrzyskach w 2002 r. w Salt Lake City i 2010 w Vancouver. Miał jakby szczęście do czwórki, gdyż czterokrotnie był niekwestionowanym numerem jeden na świecie w skokach narciarskich. Za życia też został legendą.
Małysz żegna się ze skocznią w momencie, kiedy ciągle jest w światowej czołówce i staje na najwyższym podium, jak to ostatnio miało miejsce na rozgrywanych obecnie mistrzostwach świata w Oslo (na średniej skoczni wywalczył kolejny, tym razem brązowy medal). Można wprawdzie powiedzieć „tylko”. Moim zdaniem - „aż” brązowy medal, bo przecież Adam Małysz ma 34 lata i dziesiątki tysięcy - oddanych na treningach oraz w konkursach – skoków i lądowań. W tym również poza granicą 200 metrów. To ogromne obciążenie nie tylko fizyczne, ale też psychiczne.
Skoczek z Wisły wręcz magicznie oddziaływał na naszą wyobraźnię. Ma miliony fanów. Nie zawodził ich nawet wtedy, kiedy zajmował dalsze miejsca, dzięki swoistej filozofii, znamiennej dla niego stoickiej pogody ducha. Będzie nam tego brakowało
Przecież dzięki Małyszowi zbudowano w końcu w Wiśle drugą w kraju - po zakopiańskiej Krokwi - skocznię, która zyskała międzynarodowy certyfikat. I przy tej skoczni zapewne rozmnożą się szkółki skoków narciarskich, w których znajdzie się miejsce dla Małysza. Nie tylko trenera, ale przede wszystkim nauczyciela właściwego podejścia do sportu.