Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Polityczna kasza

To, że politycy robią nam ustawicznie kaszkę w mózgu, nie jest oczywiście żadną rewelacją. Coraz częściej zdarza się jednak ostatnio, że sami zaczynają tę kaszkę zjadać i tak się już zaplątali we własnym bełkocie, że wierzyć zaczynają, iż to prawdziwa kasza, jadalna, a nawet smaczna. Pierwsze przykłady z rzędu:

Kadafi (nie wiedzieć czemu pisywany w Polsce przez dwa „d”) był ongiś groźnym terrorystą i terrorystów sponsorem. Potem jednak obtarł krew z dłoni i wyciągnął ją ku demokratycznym rządom. Natychmiast obwołany został przez Berlusconiego druhem serdecznym, w ogrodach elizejskich rozbił beduiński namiot i rozprawiał w nim z Sarkozym o zbawieniu świata. Szwajcarzy, którzy odważyli się przedtem robić jakieś przykrości synkowi chuliganowi, w zgrzebnych szatach błagali o przebaczenie. Anglicy, Niemcy czy Amerykanie, socjaliści i liberałowie, demokraci i republikanie, kłaniali mu się w pas, a pani Clinton powiedziała, że nie można żyć przeszłością. Nie ma co ukrywać i chować głowy w piasek: Kadafi naszym przyjacielem był. Aż nagle przyszły zamieszki, zaczęły potężnieć i coraz poważniej zagrażać władzy Kadafiego (kiedy piszę ten felieton, nie wiadomo jeszcze, jak się to wszystko skończy), tak że niewiadome się stało, kto za chwilę trzymał będzie rękę na kurku od ropociągów.

Kiedy już wydawało się, że opozycja górą, pospieszyły się rządy zachodnie w imię demokracji oczywiście i praw człowieka uznać Radę Rewolucyjną, na czele której stanął w imię demokracji oczywiście i praw człowieka… minister sprawiedliwości z rządu Kadafiego, który właśnie dziwnym trafem całkowicie zmienił poglądy. Jego deklaracje bez zastrzeżeń zadowoliły europejskich polityków.

Polityka 12.2011 (2799) z dnia 18.03.2011; Felietony; s. 113
Reklama