Padło wiele barier dobrego smaku, choć ich przekroczenie kiedyś było nie do pomyślenia, nie tylko dla ludzi z etosem Solidarności.
To zjawisko nie ogranicza się tylko do PiS. Ani nawet do jego zaplecza – prawicowych publicystów oraz części intelektualistów, aktywnie wspierających tę osobliwą wizję świata. Partia Kaczyńskiego i jej baza, oczywiście, nadają najmocniejszy ton, ale problem jest znacznie szerszy. PiS zatruło polską politykę swoją logiką: jeśli mamy moralną i patriotyczną rację, a tylko sobie ją przyznajemy, możemy robić wszystko, dowolne świństwo, i będzie ono usprawiedliwione.
Ludzie na ogół chcą być lepsi, niż są, a przynajmniej wolą nie pokazywać się ze złej strony. Spisienie obyczajów skutecznie jednak ich przekonuje, że to wcale nie taki wstyd. Umiejętnie wydobywa na światło dzienne brzydszą twarz Polaków. Wbija ich w dumę mówiąc, że powinni się tym szczycić, o ile tylko jest to zgodne z dobrem narodowym definiowanym przez PiS. I tak wiele osób może odreagować w pełnej glorii swoje kompleksy wobec obcych, elit, bezbożników, dewiantów, zaprzańców, złodziei, liberałów... Czuć było doskonale tę atmosferę choćby podczas ostatniej sejmowej debaty nad polityką zagraniczną.
Bez zasad i skrupułów
Miękki populizm, twardy populizm, język agresji, obecny nawet w Kościele – wszystko to są objawy spisienia polskiego życia. Piekło zaczęło się, jak zwykle, od dobrych intencji – od próby naprawy państwa, które totalnie zanegowano w imię nowego projektu politycznego. Po aferze Rywina każdy chwyt w walce stał się usprawiedliwiony, wszak chodziło o uzdrowienie. Trudno zapomnieć, że w tamtej „sanacji” udział brały solidarnie i PiS, i PO.
„Odnowicielskie” wzmożenie moralne w praktyce okazało się pogardą dla praw człowieka.