Jan Paweł II dzieli teraz te zaplątane dzieje. Jest nie tylko zatem – jak chciała jego żarliwa wiara – w ręku Boga, „w domu Ojca”. Jest też i w rękach ludzi. I przebywa również w nie zawsze pięknych „białych ścianach polskiego domu”, który staje się dlań nierzadko domem niewoli. Domem, w którym czyni się go bardzo często zakładnikiem tej albo innej sprawy. Figurką do wynajęcia, która różne środowiska (wiary i niewiary) ma wybawić z kłopotu. Choćby owym sześcioletnim „Lolkiem” – maskotką w bereciku, których bodaj dwa tysiące rozdało warszawskim pierwszoklasistom Centrum Myśli (tak, tak!) Jana Pawła II. Choćby papieżem na swój sposób wiecznie żywym, wiecznie obecnym – aby znacznej części hierarchii zapewnić błogosławiony spokój i uwolnić ją od zmagania się z nowymi wyzwaniami, przed którymi coraz to mocniej i coraz częściej staje obecnie polski Kościół. Choćby więźniem ciasnych i naiwnych trybów „nacjonalizmu wyznaniowego” (określenie Stefana Czarnowskiego), utożsamiającego polskość z katolicyzmem, katolicyzm z polskością...
Dramat infantylizacji
Ten bezpardonowy dramat zawłaszczania i, zarazem, infantylizacji czy spłycenia, dokonywał się już zresztą za życia papieża, od samego początku jego niebywałego pontyfikatu. Trudno zresztą, żeby było inaczej: taki jest zwyczajny los wielkich bohaterów historii i pracowników ducha, takie ich przeznaczenie. Paszczęki płaskich i potocznych mitów, Charybda wszelkich godnych i niegodnych manipulacji oraz Scylla kolektywnych banałów czyhają na nich nieodmiennie i zawsze bezlitośnie, uzbrojone w swoje puste frazesy.
Tyle że w Polsce chwiejącego się już komunizmu, a potem świeżej i niepewnej jeszcze demokracji był ten proces bardziej drastyczny i gwałtowny.