Kiedy w XIX w. uwłaszczano chłopów w dobrach Klimczyce na Podlasiu, dziedzic przekazał im uroczysko Lipowiec. Na lesistym zboczu pradoliny Bugu 10 wsi otrzymało część drzewostanu zwykle w postaci pasa. W wioskach nad samą rzeką stało wówczas po kilka chałup. 85-letni Feliks Folwarski z sąsiadującej z Lipowcem wsi Kózki w powiecie łosickim powiada, że gdy w 1864 r. wydzielano grunta z majątku Bronisława Podczaskiego, każda część przypadająca jego wsi – pól, pastwisk czy zadrzewień – była dzielona pomiędzy ośmiu gospodarzy. Za każdym razem ósmą część otrzymywał także jego dziadek.
Jak Kózki dzielono
Kilkaset metrów na wschód od dzisiejszych zabudowań Kózki dostały pas szerokości 32 m, ciągnący się od samego Bugu w górę pradoliny. Na tak zwaną gospodarkę przypadło więc po 4-metrowym pasku. Kiedy jeden ze stryjów Feliksa wyjechał do Ameryki, dziadkowi łatwiej było podzielić całość pomiędzy czterech pozostałych synów. Oczywiście wzdłuż, toteż każdy dostał po metrze. A ponieważ Feliks był jedynakiem, po ojcu przypadł mu calusieńki metr. Nie wszyscy mieli tyle szczęścia. Skrajny metr w gospodarce Folwarskich został podzielony na pół (już tylko dla porządku dodajmy, że nie w poprzek, lecz wzdłuż). I tak z czterometrowej leśnej gospodarki zrobiło się pięć działek należących do pięciu właścicieli.
Sąsiedzi Folwarskich od wschodu byli bardziej dzietni – czterometrowa włość to dziś dziewięć działek: metrowa, dwie półmetrowe i sześć po jednej trzeciej metra. Na zachodzie jest podobnie: komuś tam przypada dwie trzecie, innemu – jedna czwarta metra.
Zwyczajowe i nie zawsze udokumentowane podziały oraz współwłasność wielu działek przypieczętowała ewidencja gruntów w 1972 r. Każdy z właścicieli otrzymał wówczas fragment lasu w postaci działki z odrębnym numerem. Nikt ich nie wydzielił w terenie, a jedynie nakreślił na mapie, gdzie linie graniczne biegły niemal jedna na drugiej.
Skromną szerokość kózeckich paseczków rekompensuje właścicielom ich długość – około 2,5 km! Gdybyśmy chcieli w POLITYCE zaprezentować ćwierćmetrowy las w Kózkach jako linię o szerokości 1 mm, trzeba by ją ciągnąć prawie przez pół numeru.
Mirosław Bartniczuk, od 30 lat geodeta w powiecie łosickim, nie podejmie się wyznaczyć w terenie przebiegu granic lasów w Kózkach. Natomiast Feliks Folwarski deklaruje, że bez większego problemu gotów jest wskazać swoją własność: – Ta moja, ta Skrajnowskich, ta nie moja – mówi o kolejnych mijanych sosnach z takim przekonaniem, jakby drzewa nosiły tabliczki z nazwiskiem właściciela. – Przecież ja jestem gospodarz od 62 lat! – obrusza się zapytany, skąd u niego ta pewność. Jednak wobec kolejnych drzew posesjonat nabiera podejrzeń. – To trzeba by od granicy zmierzyć… – mówi.
Półtora miliona właścicieli
W Polsce co prawda właścicielem zdecydowanej większości lasów jest Skarb Państwa (7,6 mln ha), ale ich piąta część (1,56 mln ha) należy do osób fizycznych. Tych właścicieli jest około 1,5 mln!
Laski-paski to nie tylko specyfika Podlasia (choć Kózkom należy się chyba rekord Polski w proporcjach szerokości do długości). Jest ich niemało na Lubelszczyźnie, bardzo dużo na Mazowszu. Zastępca nadleśniczego z Siedlec Jerzy Osiak bez większego trudu znajduje jednoarowe działki leśne w kształcie trójkątów i trapezów, a Kazimierz Kędziora z tamtejszego oddziału Agencji Nieruchomości Rolnych wymienia 600-metrowy pasek ze współudziałem Agencji wytyczony po łuku. Obecna także w Kózkach państwowa współwłasność to efekt gierkowskich rent dla rolników, wypłacanych w zamian za zrzeczenie się prawa własności gruntów. Państwo brało, nie bacząc, że czasem to ćwierć udziału w kilku arach.
Kto zechce wybrać się na spacer po leśnym pasiaku nad Bugiem, nie dostrzeże misternej konfiguracji własnościowej. I chyba właśnie dlatego, że niewidoczna na gruncie, wciąż trwa. Ale to nie tylko zabawny relikt w dokumentach. To piramida problemów. Jak gospodarować drewnem na własnej działce węższej niż rozstaw kół ciągnika? Kto na ogłoszenie: Sprzedam las o szerokości pół metra, zareaguje inaczej niż śmiechem? Kto ma sprzątnąć nielegalne wysypisko śmieci? Jak chronić cenne elementy przyrody, jeśli nie wiadomo, na czyim występują gruncie?
Tymczasem ustawa o lasach z 1991 r. zawiera wiele bardzo wzniosłych i pożytecznych zapisów, nie czyniąc istotnych różnic pomiędzy lasami państwowymi i prywatnymi.
Prawo stawia przed właścicielami poważne zadania: „są obowiązani do (…) racjonalnego użytkowania lasu w sposób trwale zapewniający optymalną realizację wszystkich jego funkcji przez pozyskiwanie drewna w granicach nieprzekraczających możliwości produkcyjnych lasu. Trwale zrównoważoną gospodarkę leśną prowadzi się według (…) uproszczonego planu urządzenia lasu, z uwzględnieniem w szczególności następujących celów: zachowania lasów i korzystnego ich wpływu na klimat, powietrze, wodę, glebę, warunki życia i zdrowia człowieka oraz na równowagę przyrodniczą”.
Dalej jest jeszcze mowa o zachowaniu różnorodności przyrodniczej, walorach krajobrazowych, produkcji – na zasadzie racjonalnej gospodarki – drewna oraz surowców i produktów ubocznego użytkowania lasu.
Toteż kiedy taksator ze specjalistycznej firmy przygotowuje uproszczony plan urządzenia lasu, nie interesują go granice własności, a jednolite płaty drzewostanu, tzw. wydzielenia. Taksator planuje więc na przykład trzebież (przerzedzenie nieco młodszego lasu) albo rębnię (sposób wycięcia dojrzałego drzewostanu, sprzyjający rozwojowi następnego pokolenia drzew) dla wydzielenia, nie bacząc, czy właściciel jest jeden, czy stu. Te metody wypracowali leśnicy z Lasów Państwowych.
Ale jak dopełnić tych profesjonalnych zaleceń w lesie Lipowiec, gdzie 169 ha należy do 260 właścicieli (tyle jest pozycji w rejestrze gruntów, a na każdą przypada czasem po kilka osób)? Ci ludzie wywodzą się z 10 wsi, a po trwających kilka pokoleń podziałach i mariażach każdy ma średnio cztery działki po 0,16 ha!
W chłopskim gospodarstwie „racjonalne użytkowanie” wynika z zupełnie innych kryteriów: co roku trzeba przygotować opał na zimę. Ponadto trzeba poprawić płot – wtedy tniemy żerdzie, zgniła podwalina – pod piłę idą większe drzewa, tzw. sztuki. Specjaliści zajmujący się lasami są w zasadzie tego świadomi, toteż plan urządzenia lasu ma przede wszystkim okiełznać rąbanie drzew.
Uproszczony plan dla Kózek zatwierdzono w 2010 r. Lasy zostały opisane na prawie 250 stronach, a poszczególnym właścicielom wyznaczono zadania gospodarcze, wynikające z położenia w konkretnych wydzieleniach. Za plan zapłaciło i nadzoruje jego realizację starostwo powiatowe. Plan zakłada przede wszystkim ścinanie pojedynczych suszek lub krzywulców na opał. Tam zaś, gdzie rosną 120-letnie sosny (3,5 ha), plan przewiduje jakby dwuetapową wymianę pokoleń, w efekcie której powstaje mieszany las dębowo-sosnowy.
Aby przeprowadzić taką operację, konieczna byłaby synchronizacja cięć na wszystkich paskach i konsekwentne działanie ponad setki właścicieli. Tadeusz Skrajnowski, sołtys w Kózkach, a w lesie sąsiad Feliksa Folwarskiego, twierdzi, że korzystanie z metrowego paska całkowicie sobie odpuścił: – Tam się nic nie da zrobić bez sporu – a to drzewo rośnie w większej części na cudzym, a to gałęzie, a to kora już poza działką.
Właściciele wąskich działek zwykle użytkują je wspólnie i dzielą się drewnem wyciętym proporcjonalnie do posiadanej szerokości. Oczywiście nie powinni ścinać go wedle własnego widzimisię, lecz każdorazowo zgłaszać swoje zamiary nadzorującemu gospodarkę w lasach niepaństwowych starostwu.
W gminie Sarnaki z ramienia starostwa lasy niepaństwowe nadzoruje Jan Kowalczyk, na co dzień podleśniczy w tamtejszym nadleśnictwie. Jego rola najczęściej sprowadza się do tego, żeby chęć wycinki na opał przełożyć na plan urządzeniowy. – Ja geodetą nie jestem i jeśli właściciel prowadzi mnie na swoje, nie mam podstaw, żeby mu nie wierzyć. Zwykle jednak, aby uniknąć późniejszych waśni, prosi, by przy wyznaczeniu drzew do wycinki byli obecni sąsiedzi wnioskującego.
Gospodarowanie w kuriozalnie rozdrobnionych lasach dawało się jeszcze opanować 30 lat temu, kiedy wsie potrafiły się wspólnie mobilizować. Leśniczy z Nadleśnictwa Sarnaki Marian Haładaj, który w latach 70. nadzorował lasy w Kózkach, doprowadził nawet do powstania sporego zrębu na najwęższych paskach. – Ale wtedy słyszało się jeszcze: „tnijmy, gdzie każe, bo i tak upaństwowią”. Wtedy po dwóch latach udało się wszystko wyciąć i równomiernie odnowić – wspomina.
Scalić, bo rozgrabią
Dziś Ministerstwo Środowiska sugeruje, że sposobem na prywatne lasy byłyby stowarzyszenia właścicieli, które mogłyby prowadzić gospodarkę zgodnie ze sztuką leśną. W lesistej Skandynawii takie stowarzyszenia to potężne instytucje. Choć w 2010 r. w Warszawie zawiązano nawet Krajowy Związek Zrzeszeń Leśnych, to skupia ledwie sześć z 12 lokalnych stowarzyszeń, do których należy promil właścicieli.
O sprzedaży czy zamianach kilkuarowych lasów nie słyszy się pewnie dlatego, że notarialne koszty takich operacji byłyby zbyt duże w stosunku do wartości lasu.
Wyjściem byłaby komasacja. Kiedy w latach 60. przeprowadzono ją w Kózkach, geodeci ominęli las szerokim łukiem i omijają go niemal wszędzie, gdzie dziś sporadycznie odbywają się bardzo drogie i pełne sporów komasacje gruntów rolnych. Bo w lesie powodów do kłótni podczas scalenia jest tyle, ile drzew na metrowym pasie. Coraz trudniej też zgromadzić kworum 51 proc. właścicieli, aby można było podjąć decyzje.
W plątaninie własności, a szczególnie działek opuszczonych przez dawnych właścicieli, odnaleźli się ci, których nieszczególnie interesują granice własności – złodzieje drewna. Większą uwagę zwracają raczej rosnące ceny i nienasycony rynek drewna kominkowego. A prawdopodobieństwo, że ktoś z okradzionych zechce dochodzić swych praw, maleje z roku na rok wraz z topniejącym gronem rówieśników Folwarskiego i Iwaniuka. Pokolenie ich prawnuków, jeśli w ogóle odziedziczy leśne pasy, będzie miało kłopot, by trafić tam na grzyby.