Dwaj młodzi w spodenkach siedzieli w ringu przy stoliku i grali w szachy. Grali dość szybko i partia zaraz się zakończyła. Zwycięzca uściskał się z pokonanym, potem stolik zdjęto, a ci dwaj, już w rękawicach, zaczęli walkę.
Zdawało mi się, że śnię, ale nie. Zwycięzca szachowy szybko padł, więc go zniesiono z ringu. Można powiedzieć, że ten, który przed chwilą dał mata, znalazł się na macie. Komentator mówił potem coś o tej rozwijającej się dynamicznie dyscyplinie i jak powstała. Nie słuchałem go jednak, tylko cały czas myślałem, że szachoboks wyrządził krzywdę milionom młodych Polaków. Jaką krzywdę? A taką, że nasze chłopaki już dawno temu wymyślili połączenie dwóch dyscyplin sportowych, tylko w znacznie bardziej atrakcyjnej postaci.
Nie szachy zaczynają rozgrywkę, lecz mecz piłki nożnej. Trwa on 90 minut, a po meczu obecni na trybunach zbiorowo piorą się ostro między sobą, wbiegają tłumnie na boisko, łamią barierki, rzucają krzesłami i ławkami z rozbitych umiejętnie trybun, atakują ochroniarzy, schodzących zawodników, policję – właściwie wszystko i wszystkich. Zaczyna się demolka stadionu przez tłum zasłonięty kapturami i szalikami. Ten tłum niszczący w ciągu godziny stadion budowany przez dwa lata został nazwany kibolami. Trudno o lepsze słowo.
Polscy kibole bardzo w tym roku podnieśli poziom. Technicznie są coraz lepsi. Ostatnio jeden z nich np. wszedł do piłkarskiej szatni i dał w twarz jednemu z piłkarzy... Wszystko na szczęście skończyło się dobrze – następnego dnia piłkarz przeprosił kibola, który go pobił.
Kibole tworzą kluby, organizacje, stowarzyszenia, współdziałają z władzami piłkarskimi, są odznaczani za zasługi przez prezydentów miast, przez prezesów klubów sportowych i wspierani przez lokalnych komendantów policji. Czasami kogoś tam zatłuką, ale kibolfutbol jest przecież dyscypliną fullkontaktową i jak masz coś w ręku, to za chwilę może się to znaleźć w czyimś oku albo brzuchu. Fullkontaktowe są też ostatnio demonstracje tzw. związków zawodowych. W Lubinie w Polskiej Miedzi doszło do zbliżenia pracowników z dyrekcją. Rozbito drzwi i okna, a wszystko po to, by „mieć”, ale nie „miedź”.
Finał Pucharu Polski. Na stadionie w Bydgoszczy doszło do pięknego zburzenia części obiektu przez kiboli z całej Polski. I wtedy premier Tusk powiedział, że nie po to wydaje się miliony na budowę, by żule robiły z tego kupę gruzu. Legii i Lechowi kazał grać przy pustych trybunach. Oburzyli się prezydenci miast, prezesi klubów i politycy PiS oczywiście. „Tusk stwarza sobie właśnie wroga, z którym będzie walczył, bo z czym innym walczyć nie umie, np. z bezrobociem” – powiedział poseł Ludwik Dorn, który sztucznego wroga w sobie zwalczył i wrócił pod skrzydła PiS. Poseł Adam Hofman, również PiS, ciekaw był, dlaczego Tusk stosuje odpowiedzialność zbiorową. Odpowiadam: bo czasami jest to konieczne, by ostudzić emocje. Gorzej, gdy się tej zbiorowej odpowiedzialności szuka, by wzniecić emocje i odwrócić uwagę, choć główny winny jest powszechnie znany. Od ponad roku mamy taką właśnie żabę do jedzenia.
Wróćmy jednak do tego, co mówią politycy. I dlaczego to mówią. Odbył się pięciodniowy kongres „Polska – Wielki Projekt”. Usłyszeliśmy, że musimy stać się państwem politycznym i że brak prawdziwej władzy w Polsce jest zagrożeniem dla suwerenności kraju. Prezes PiS to mówił. Nie wiadomo jednak, czy mówił serio. Oto bowiem 29 kwietnia w „Rzeczpospolitej” napisano, że Zbigniew Girzyński (PiS) na antenie TVN24 powiedział: „PO to już nawet kibice piłkarscy zaczęli przeszkadzać”, i pochwalił Legię, ogłaszając ją mistrzem. Jak sam Girzyński przyznał, powiedział to, by... wygrać zakład z kibicem Legii, że coś takiego powie. I wygrał! Zuch! Tylko że od tej pory już nikt nie może mieć pewności, czy plotąc jakieś duby smalone kolejni politycy PiS nie wygrywają zakładów. Bardzo zresztą możliwe, że tak się dzieje od lat.