Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Bo mucha biega po celi

Pozwy zza krat

Obecnie sądy coraz częściej odmawiają J. pełnomocników z urzędu, argumentując, że sam świetnie sobie radzi. Obecnie sądy coraz częściej odmawiają J. pełnomocników z urzędu, argumentując, że sam świetnie sobie radzi. Tomasz Stańczak / Agencja Gazeta
Gdańscy adwokaci i radcy dzielą się na tych, którzy reprezentowali więźnia J., i na tych, którzy występują w imieniu pozwanych przez niego kolegów prawników.
J. najbłahszą sprawę potrafi rozmnożyć przez pączkowanie. Pozywa nie tylko instytucje, także konkretne osoby – swoich byłych pełnomocników z urzędu, sędziów i prokuratorów.Łukasz Rayski/Polityka J. najbłahszą sprawę potrafi rozmnożyć przez pączkowanie. Pozywa nie tylko instytucje, także konkretne osoby – swoich byłych pełnomocników z urzędu, sędziów i prokuratorów.
Cieszące sie dawniej złą sławą więzienie w Bydgoszczy - FordonDanpre/Wikipedia Cieszące sie dawniej złą sławą więzienie w Bydgoszczy - Fordon

Czy to możliwe, by jeden człowiek wytoczył tysiące pozwów? J. od 2000 r. odsiaduje wyrok 13 lat i 10 miesięcy w Wejherowie. Podczas kłótni zabił nożem kolegę i zarazem pracodawcę. Została żona i dzieci. – Ktoś, kto popełnił tak okrutne przestępstwo, musi odbyć karę, skorygować swój charakter – mówi J. Czy skorygował? Gdańscy sędziowie są sceptyczni. Wiedzą jedno: wsadzili za kraty sprzedawcę magazyniera, a wyjdzie półprawnik, znawca sądowych procedur. Dziennie J. wysyła średnio 30–40 pism. Skarży się głównie na warunki pobytu w więzieniach i na pracę sądu. Jednego dnia dostał aż 420 urzędowych odpowiedzi, dwukrotnie ponad 300. Sądy okręgu gdańskiego prowadzą obecnie 685 spraw z jego powództwa. W Sądzie Okręgowym w Warszawie też jest ich kilkaset. W Słupsku tylko 60. J. żąda odszkodowań od państwa i różnych osób fizycznych.

Ciasno i w złym towarzystwie

Fala więziennych roszczeń ruszyła w połowie minionej dekady. Najpierw niewielka. Pozwy dotyczyły głównie ciasnoty w celach i odsiadki z palącymi. Sądy początkowo unikały przyznawania odszkodowań. Zmieniły jednak podejście, gdy w 2007 r. Sąd Najwyższy uznał, że ciasnota może naruszać prawo do prywatności. Sukcesy w postaci odszkodowań zasądzanych w Polsce (2–3 tys. zł) i w Strasburgu (3–3,5 tys. euro) rozpaliły wyobraźnię osadzonych. Pozwy płyną coraz szerszą falą.

To jest sposób na zabicie czasu, przełamanie więziennej nudy, bezradności – mówi dr Monika Marczak z Zakładu Patologii Społecznej i Resocjalizacji Uniwersytetu Gdańskiego. – Na każde pismo urząd lub sąd musi odpowiedzieć. To daje więźniom poczucie, że są obecni, że walczą o siebie. Potrafią napisać skargę, że mucha biega po celi i zabiera im przestrzeń.

Według służby więziennej, w 2008 r. wpłynęło do sądów ponad tysiąc spraw więźniów, domagających się w sumie ok. 400 mln zł odszkodowań z powodu złych warunków pobytu, w 2010 r. już prawie 4 tys. spraw, a kwota roszczeń wzrosła dziesięciokrotnie, do 4,2 mld zł. Dominują roszczenia bezzasadne: w 2008 r. sądy przyznały rację w zaledwie 5,5 proc. przypadków, w 2010 r. – w 7,4 proc.

Osadzeni skarżą się, że w kąciku sanitarnym jest ciemno, parapety są brudne, bo siadają na nich gołębie, dieta uboga, a towarzystwo złe – wylicza sędzia Dorota Zientara, rzeczniczka prasowa Sądu Okręgowego w Elblągu. Co dziesiąta sprawa cywilna, która trafiła do tego sądu, urodziła się w więzieniu. W sądach rejonowych, zwłaszcza gdy w pobliżu jest zakład karny, ten udział bywa dużo wyższy. Na przykład w Iławie to co czwarta sprawa. Sędzia Jerzy Skuza, prezes iławskiego sądu, dostrzega w skargach fale tematyczne. Więźniowie najpierw procesowali się o przeludnienie, potem o brak intymności w kąciku sanitarnym, o niedobre posiłki, o zakażenie żółtaczką. A teraz skarżą się już na wszystko: że ktoś się potknął o stopień do owego kącika, że muszla przecieka. Sędzia Skuza opowiada o niepalącym, który oczekując na wokandę, spędził kilka godzin w sali z palącymi, czyli – jak to określał – w komorze gazowej. Uznał, że serce mu wysiadło z tego powodu i żądał odszkodowania.

Z wyzwiskami i na chłodno

Sędzia Halina Plasota, przewodnicząca I Wydziału Cywilnego Sądu Okręgowego w Warszawie, mówi o roszczeniach na granicy absurdu: za niepełnowartościowe obiady – bo nie było kompotu, za brak świeżej prasy czy dostępu do siłowni i boiska. Jej naturalnym odruchem byłoby wrzucenie takiego pozwu do kosza. Ale musi go potraktować równie serio jak inne, które dotyczą stanu zdrowia, przemocy psychicznej i fizycznej. Szacuje, że 80 proc. roszczeń zza krat kwalifikowałoby się do zignorowania już na starcie.

Ich autorzy, w odróżnieniu od pieniaczy wolnościowych, mają więcej czasu i zero zahamowań, zarówno co do liczby wytaczanych spraw, jak i wysokości żądanych kwot. Na mocy tzw. prawa ubogich są zwalniani z opłat sądowych (5 proc. kwoty roszczenia). Często też sądy przyznają im pełnomocników z urzędu – niezależnie od zasadności skargi, w obawie przed Strasburgiem. Zdarzają się więc pozwy o miliony złotych za byle co – że „na kolację dostajemy kawę zbożową, gdzie nie są odławiane fusy”. Klienci z wolności muszą zazwyczaj starannie udokumentować swoją biedę, sądy żądają od nich wykazania stanu majątkowego z ostatnich kilku lat. W przypadku więźniów, wiadomo – nie pracują, to nie mają dochodów. Paradoksalnie – im więcej żądają pieniędzy, tym łatwiej mogą wykazać, że nie stać ich na opłaty sądowe. Ale kwoty roszczeń rzutują na honoraria pełnomocników z urzędu, opłacanych z pieniędzy podatników. W przypadku roszczeń powyżej 200 tys. zł adwokat dostaje 7,2 tys. zł, a w drugiej instancji 5,4 tys. zł. Osadzeni na ogół nie poprzestają na wyroku pierwszej instancji. W 2010 r. minister sprawiedliwości sygnalizował zamiar wprowadzenia specjalnej ryczałtowej stawki dla pełnomocników w procesach o przeludnienie w celach – 120 zł. Plany oprotestowała Naczelna Rada Adwokacka. Zapadła cisza.

Gdy w grę wchodzą żądania przekraczające 75 tys. zł, Skarb Państwa reprezentują przed sądami tzw. szare żaboty – radcowie Prokuratorii Generalnej. Obecnie połowa spraw, w których uczestniczy Prokuratoria (co najmniej 2 tys. rocznie), toczy się z powództwa osadzonych. Instytucja ta, przypomnijmy, została stworzona po to, by się zajmować najpoważniejszymi roszczeniami wobec państwa. W ubiegłym roku jeden z radców nie zdzierżył – wypowiedział się o więźniach jako o trutniach. I podniosło się larum. Bo skazany też człowiek, ma swoje prawa.

Ciekawostka – żadnego księżycowego pozwu nie wniosła kobieta. Widać panie w inny sposób radzą sobie z więzienną deprywacją. Za to ponad 160 spraw z udziałem Prokuratorii jest efektem aktywności wspomnianego na wstępie J.

K. z 28 sprawami nie może się z nim równać. K. siedzi w Czerwonym Borze. Też za zabójstwo. Razem ze wspólnikiem dokonywał napadów w pociągach. Gdy się pokłócili, zemścił się – zabił wspólnikowi partnerkę, a jego samego ciężko poranił. Sądom jest świetnie znany. Pięć lat temu wyprocesował 5 tys. zł i od tego czasu próbuje powtórzyć sukces. Pisma K. są pełne agresji, wyzwisk, gróźb. Tylko Sąd Okręgowy w Warszawie ma ponad 30 jego spraw o odszkodowania.

K. szukał inspiracji w pozwach innych więźniów, którzy skarżyli zakłady karne i wygrali. Prosił o kopie wyroków z uzasadnieniami. Potem wpadł na pomysł, by materiał dowodowy do roszczeń pozyskać z protokołów po kontrolach różnych służb w zakładach karnych. Wystąpił o udostępnienie tych protokołów. Sąd odpowiedział, że owszem, jeśli wykaże, zgodnie z przepisami, iż w grę wchodzi interes publiczny. I K. protokołów nie dostał.

Wysoki Sąd rozkłada ręce

W pismach J., zwalistego, ogolonego na łyso 37-latka, nie ma wyzwisk. W bezpośrednim kontakcie – uprzejmy, zero emocji. – Jeżeli dostrzegam nieprawidłowość – objaśnia – to chcę ją wyjaśnić i uzyskać z niej korzyść. Jest to też sposób na życie w więzieniu. Ja do tego podchodzę z dystansem. Kiedyś reagowałem zniecierpliwieniem, zdenerwowaniem. Wielokrotnie słyszałem, że to choroba umysłowa. Ale każdy ma prawo mieć swoje zdanie.

J. najbłahszą sprawę potrafi rozmnożyć przez pączkowanie. Pozywa nie tylko instytucje, także konkretne osoby – swoich byłych pełnomocników z urzędu, sędziów i prokuratorów. Na przykład adwokat z urzędu, mający sporządzić opinię prawną, nie odwiedził go w kryminale i nie wysłuchał. Choć opinia jest prawidłowa, J. wytacza jej autorowi proces o ochronę swoich dóbr osobistych. Kolejny przyznany mu darmowy adwokat pisze, że takie niewysłuchanie może „świadczyć o braku szacunku do osoby klienta”. I że „powód doznał uszczerbku na zdrowiu psychicznym, stał się nerwowy i zaczął chorować”. Ale jeśli pełnomocnik chce się spotkać, też bywają kłopoty. – J. ma zwyczaj wyznaczać terminy, godziny spotkań, żąda, żeby pełnomocnik przyniósł mu papier, długopisy, znaczki, koperty, dał trochę pieniędzy – opowiada Ewa Jezierewska, dziekan radcowskiej korporacji w Gdańsku.

Marcin Stępień, radca prawny z Gdyni: – Dla młodych adwokatów i radców pan J. to wielki problem – mówi. – Każdy dostaje go na dzień dobry, bo nie ma już komu dać. Pozwał mojego przyjaciela, żąda od niego 75 tys. zł. Gdy przyjaciel chce zaciągnąć kredyt, musi o tej sprawie informować bank.

Zasoby gdańskiej izby adwokackiej (450 osób) już się wyczerpały. Radców prawnych jest ok. 1200. Ponad 700 obsługiwało już J. z urzędu. – Jeszcze trochę, a nie będę miała kogo wyznaczać – mówi dziekan Jezierewska. – To ewidentnie nadużywanie prawa do sądu. Długie godziny poświęciliśmy na analizę tego przypadku. Żadne rozwiązanie, które można by zastosować przy pełnym poszanowaniu prawa, nie przyszło nam do głowy.

Obecnie sądy coraz częściej odmawiają J. pełnomocników z urzędu, argumentując, że sam świetnie sobie radzi. J. nie ustępuje, ponawia wnioski w nieskończoność. Z kosztów jest przeważnie zwalniany. Kiedy w Wejherowie zaproponowano mu odpłatną pracę, o jakiej wielu więźniów marzy, odmówił – gdyby miał dochody, musiałby ponosić koszta sądowe.

Stał się sporym wyzwaniem dla sądowych sekretariatów – raz po raz występuje o kserowanie akt lub o informację, co się dzieje w jego sprawach. Wyraźnie stara się przyłapać sąd na przewlekłości postępowania. W latach 2009–10 był autorem ponad 40 proc. wszystkich skarg, które z tego tytułu wpłynęły do Sądu Okręgowego w Gdańsku. Pisał wtedy, że odczuwa „niemoc i niesprawiedliwość, a w konsekwencji dyskryminację”, doznaje uszczerbku na zdrowiu, nie może podjąć pracy. W Warszawie wygrał dwie takie sprawy (dwa razy po 1,5 tys. zł), w Gdańsku jedną (2 tys. zł). Teraz gdańscy sędziowie biorą J. na pierwszy ogień. Kosztem obywateli niepieniaczy.

J. testuje system, powinniśmy z tego wyciągnąć wnioski – uważa sędzia Rafał Terlecki, wiceprezes Sądu Okręgowego w Gdańsku. Sędziowie są zgodni: mają związane ręce. Sędzia Terlecki słyszał, że w Wielkiej Brytanii można uznać klienta za pieniacza. Sędzia Plasota słyszała o systemach, w których funkcjonuje rodzaj przedsądu – trzech sędziów zawodowych analizuje pozwy i może zdecydować, że ewidentnie bezsensownym nie zostanie nadany bieg. Byłaby za tym, żeby podobne rozwiązanie zastosować u nas. Przy kolejnej zmianie kodeksu postępowania cywilnego zgłaszała takie propozycje – bez rezultatu. Dobrze też wspomina krótki okres, kiedy wnosząc pozew, trzeba było uiścić 30 zł opłaty, od której nie było zwolnienia. Sporą część nadaktywnych (i zza krat, i z wolności) ta kwota zniechęcała. Kres tej praktyce położyło jednak orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego.

Pewnie jakieś wyjście mogłyby podpowiedzieć autorytety prawnicze z Sądu Najwyższego. Opisani tu panowie J. oraz K. należą też do grona klientów rekordzistów tego sądu (J. wniósł ok. 100 skarg, K. – 82). Rzecznik prasowy SN prof. Piotr Hofmański uznał jednak, że nie powinien zabierać głosu. Bo J. zdążył już pozwać także Sąd Najwyższy.

Polityka 23.2011 (2810) z dnia 30.05.2011; Kraj; s. 30
Oryginalny tytuł tekstu: "Bo mucha biega po celi"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną