W sprawach polsko-niemieckich trwa jubileuszowe sprzątanie ostatnich niedoróbek traktatu z 1991 r. Najpierw Bundestag nie tylko zrehabilitował przedwojenną polską mniejszość, ale i zobowiązał rząd federalny do wsparcia w Bochum ośrodka dokumentacji, a w Berlinie stałego biura niemieckiej Polonii i rozwiązania (od lat kulejącej) kwestii nauczania języka polskiego.
Następnie w Berlinie złożył wizytę prezydent RP i wygłosił prestiżową „Mowę berlińską”. A zaraz potem do Warszawy przyjechała Angela Merkel, by zawrzeć stosowne umowy w sprawie Polonii i polonistyki. Jeśli w dodatku zerknąć na optymistyczne wyniki sondaży w obu krajach, to śmiało można przytaknąć politykom, którzy w swych mowach okolicznościowych rozpływają się nad stanem stosunków polsko-niemieckich, jako najlepszych w ciągu ostatnich kilku, kilkunastu, kilkudziesięciu i kilkuset lat.
Ale wedle stawu grobla. Wprawdzie prezydent Komorowski powiedział w Berlinie, że dzisiejsza Europa powinna brać przykład z historii polsko-niemieckiego pojednania, bo Solidarność w decydujący sposób przyczyniła się do zwalenia muru berlińskiego, Niemcy zaś wsparły polskie starania o wejścia do UE i NATO. Jednak w nerwowej atmosferze greckiego kryzysu ogólnikowe wezwania do dalszego rozszerzania UE i pogłębiania solidarności europejskiej pozostawiają niedosyt. Nic dziwnego, że w dniu berlińskiej wizyty polskiego prezydenta niemieckie media bardziej były zaabsorbowane niemiecko-francuskim kompromisem w sprawie Grecji. Paryż i Berlin o pomoc dla Aten zwróciły się nie tylko do państw strefy euro, ale także do banków prywatnych oraz tych państw członkowskich UE, które – jak Polska – wspierają pakt stabilizacyjny.