Cztery lata temu Platforma Obywatelska pokazała wzorowany na amerykańskim pierwowzorze film, w którym nastraszyła wyborców ówczesnym premierem Jarosławem Kaczyńskim. Scenariusz był dość prosty. Matka wychodzi z pokoju, w którym oglądała telewizję. Tuż po jej wyjściu na ekranie pojawia się premier Kaczyński w zbitce swoich najbardziej agresywnych wystąpień. Jego krzyk budzi dziecko, które przestraszone patrzy na ekran i zaczyna płakać. Matka wraca, dostrzega źródło niepokoju i wyłącza Kaczyńskiego, a dziecko przestaje płakać i spokojnie zasypia.
W tym 30-sekundowym filmiku jest wszystko, co powinno znaleźć się w perfekcyjnie zrealizowanym spocie wyborczym: czarno-biały świat, emocje potęgowane muzyką i wróg, który wywołuje lęk u części elektoratu.
– Dobry spot jest jak doping u sportowca, dając mu dodatkową przewagę, niewynikającą z jego naturalnych predyspozycji – tłumaczy Jacek Protasiewicz, który współorganizował 10 kampanii wyborczych. – W takich reklamówkach można pozwolić sobie na bardzo przekonującą demagogię, przykrywając własne bolączki, a słabości konkurencji rozdąć do niebotycznych rozmiarów. Tego nie da się zrobić na billboardach.
Krawiec obrazów
Reżyser Jerzy Orłowski, zanim zaczął pracować dla PiS, miał za sobą filmową współpracę z AWS i SLD. W politycznej branży reklamowej zaczynał w 1997 r., gdy sztabowcy AWS poprosili, by nakręcił spot z muzyką Czesława Niemena. Przyznaje, że były to czasy raczkującej propagandy politycznej. Siedem lat później zadzwonił do reżysera Tomasz Dudziński z PiS, proponując współpracę przy wyborach do Parlamentu Europejskiego. – Mam zasadę, że jak pracuję dla Coca-Coli, to nie wykluczam picia pepsi – mówi Orłowski. – Z moimi klientami dzielę się umiejętnością skrótowego myślenia, ale nie muszę się z nimi zgadzać.