Profesor Leopold Moskwa jest człowiekiem upartym. Kiedy organizuje kolejne spotkania polskiej i rosyjskiej młodzieży, za każdym razem, by je umożliwić, ciułając grosz do grosza, spotyka się nie z gestem sponsorów (raz jeszcze apeluję tutaj – każda złotówka się przyda!), ale nieporównywalnie częściej z kąśliwymi uwagami na temat Rosji. A po co to wszystko? Nie mógłby się zająć innymi krajami? Wiadomo, jak tam jest...
Na to wszystko profesor Moskwa ma jedną odpowiedź: „Skoro takie macie wyobrażenia, to pojedźcie do Rosji sami i sprawdźcie”. Tłumaczyłem profesorowi wielokrotnie, że to próżny trud. Spośród moich znajomych i znajomych znajomych przyjeżdżających do Francji 30 proc. wie z góry, że to kraj rozpustników, egoistów, antyklerykałów, brudasów etc. Z jakim przekonaniem przyjechali, z takim i wyjechali, ba! – utwierdzeni w swoich poglądach.
Inne 30 proc. uważa, że Paryż jest przepiękną stolicą kulturalną świata, dziewczyny top, a każda rozmowa w bistro mieni się barwami paradoksu i osiąga intelektualne wyżyny. Oni też wracają szczęśliwi, gdyż widzieli taką właśnie Francję, jaką zobaczyć chcieli. Poglądów jednych ani drugich żadna rzeczywistość nie zmieni. Więc po co – jak pytał Gogol – łamać krzesła? Profesor Moskwa odpowiada na to spokojnie: bo jest jeszcze pośrodku te pozostałe 40 proc.
Byłem wprawdzie już przedtem z profesorem w Irkucku, ale to przecież zupełnie co innego: Syberia, Bajkał, folklor, Buriaci, słowem, etnologia... Do Sankt Petersburga jechałem jako jeden z tej czterdziestki. I okazało się, oczywiście, że wszystko jest inaczej...
Kawiarenki. Sankt Petersburg jest nimi dosłownie upstrzony. Nie ma bez nich żadnej większej ulicy. Teoretycznie występują w Europie dwa typy kawiarni: francuska, szybkiej obsługi, często z ogródkiem, byle jakimi krzesłami, stolikami i szerokim barem: oraz wiedeńska z miękkimi fotelami, firanami w oknach, wyborem słodyczy i bezszelestnymi kelnerami.