W rozważaniach nad przyczynami zamachu w Norwegii wraca temat związków między przekonaniami Andersa Breivika a poglądami partii populistycznych. W swoim manifeście potępia on wielokulturowość, krytykuje obecność muzułmanów w Europie i obwinia własne państwo za złą politykę imigracyjną. Widać, że poglądy Breivika były kształtowane przez ideologie, które kojarzyć można z populizmem.
Nastroje prowadzące do rozruchów, które wybuchły ostatnio w Londynie i innych brytyjskich miastach, ale też – w mniejszej skali – w Sztokholmie, mogą stać się idealną pożywką dla demagogów, którzy podsuną własne polityczne interpretacje tych zdarzeń.
W 2005 r. nieżyjący już Andrzej Lepper głosił z plakatów wyborczych: „Jeśli populizm oznacza bezpardonową walkę z tymi, którzy zamiast przeprowadzania prywatyzacji są sprawcami kryminalnej wyprzedaży i grabieży majątku narodowego, to Samoobrona jest partią populistyczną”. Jego partia miała rozliczyć każdego, kto ukradł, wziął łapówkę, przyczynił się do pauperyzacji społeczeństwa. Lepper był wyjątkiem wśród współczesnych polityków, nazywając swoją partię populistyczną. Pojęcie to ma bowiem wydźwięk pejoratywny. Jednocześnie powszechność użycia tego terminu spowodowała, że zatarło się jego rzeczywiste znaczenie.
Przez ostatnie sto lat nie udało się stworzyć jednej, spójnej definicji populizmu, ale we wszystkich jej wariantach dwa elementy wydają się szczególnie istotne: lud i elita. Zdaniem populistów lud jest „ostoją cnót i posiadaczem wielkiej zbiorowej mądrości”, dzięki czemu „może odróżnić dobro od zła i sprawiedliwość od niesprawiedliwości” (za prof. Jerzym Szackim).
Najważniejszym elementem dla populistów nie jest jednak to, czym jest lud, bo ten konstruują w zależności od potrzeb (naród, obywatele, zwykli ludzie), ale sam akt odwołania się do ludu, do wszystkich, których instytucje i władza uczyniły ofiarami systemu.