To było apogeum fali anonimowych zachwytów i podziękowań dla Wielkiego Trybuna Wielkiej Sprawy Ubogich Rozjechanych Przez Zbójecką Transformację. Że to się dzieje w blogosferze, rozumiem. Internet zniesie wszystko.
Lecz to samo dzieje się w sferze polityki wysokiej, tej pod szyldami i nazwiskami, gdzie każdy, kto mówi, powinien oszczędniej gospodarować słowami. Chodzi o kolejną odsłonę festiwalu polskiej obłudy pośmiertnej. Wcześniej jego bohaterem był prezydent Kaczyński, teraz jest nim lider Samoobrony. Z trybun, prasy, radia oraz telewizji cieknie rzeka cukru, oblepiająca Leppera i jego czyny.
Bardziej jest mi w sprawie tej „lepperiady” po drodze z komentatorkami naszej polityki niż z lewicowymi czy prawicowymi macho.
Z Janiną Paradowską, która w ostatnim numerze „Polityki” napisała: ,,Czas dla chłopskiego demagoga był znakomity i Lepper, niewątpliwie obdarzony instynktem politycznym, mający prawo za nic, dość szybko zyskiwał polityczną pozycję. Zaczynała się wielka kariera w stylu Nikodema Dyzmy. Powiedzieć dziś, że wszystkiemu winny jest Lepper, w czasie gdy populizm panuje w polityce praktycznie bez ograniczeń, byłoby grubą przesadą(…).
Jednak nawet najbardziej dramatyczna śmierć nie może przekreślić tego, co Lepper wniósł do polskiej polityki: brutalnego języka, pomówień, demagogii na skalę wcześniej niespotykaną (…). Był więc Lepper destruktorem polskiej polityki, bezwzględnym, często cynicznym (…). Przy tym wszystkim bywał politykiem racjonalnym i przewidywalnym, wówczas, kiedy poczuł ciężar władzy, zwłaszcza kiedy został wicepremierem i ministrem rolnictwa. Szybko porzucił antyeuropejskie hasła, kiedy zobaczył, jak wieś korzysta na dopłatach bezpośrednich.