Strach jest w polityce elementem stałym. Strachowi polityka, że przegra wybory, towarzyszy strach wyborcy albo przed rzeczywistością, której ma dość, albo przed zmianą, która zawsze niesie ryzyko. Te dwa strachy karmią się wzajemnie i podtrzymują.
Polskie kampanijne strachy to swego rodzaju upiorne, narodowe dziedzictwo, zombie wypuszczone z krypty z okazji kolejnych wyborów. Kustosze tej spuścizny pracę mają o tyle ułatwioną, że sporo w niej elementów odwołujących się do polskiej historii, do narodowej symboliki, do owych lęków pierwotnych, związanych z pamięcią o utracie niepodległości, o odwiecznych wrogach osaczonego z dwóch stron narodu; o częstych klęskach i niewielu zwycięstwach. Dlatego zapewne, choć dzieje ostatnich dwóch dekad wykazały, że ogromna część obaw, lęków, straszenia, kasandrycznych przepowiedni, to kompletne brednie, wciąż jest wielu chętnych do czerpania z tego rezerwuaru.
Niech pan wstanie
„Panie Janie, niech pan wstanie, bo rozkradną wszystko dranie” – wzywano w 1995 r. Jana Olszewskiego w trakcie kampanii prezydenckiej, uzupełniając apel wierszykiem: „Prezydent o czystych rękach, co przed komuną nie klęka, powstrzyma napór moskiewski, nazywa się Jan Olszewski”. Ten styl agitacji można uznać za syntezę znacznej części dorobku wszystkich kampanii po 1989 r.
Arsenał strachów budowano w początkach lat 90. szybko, bo sprzyjał temu czas transformacji. Siekierka Lecha Wałęsy przeganiała w 1990 r. czerwone pająki spod „grubej kreski” Mazowieckiego i rozbijała nomenklaturowe spółki, czyli, prościej rzecz ujmując, złodziejskie kliki. Z kolei siekierka Mazowieckiego (w spotach wyborczych obu komitetów wykorzystano to samo narzędzie) symbolizowała, że to Wałęsa odcina Polskę od Europy.