Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Czy Tusk zasługuje na więcej

Tusk i Platforma u progu wyborów

„W takich czasach, zwanych postpolityką, trudno ocenia się mijające cztery lata władzy Tuska i jego drużyny. Brakuje jednoznacznych kryteriów, adekwatnego materiału porównawczego”. „W takich czasach, zwanych postpolityką, trudno ocenia się mijające cztery lata władzy Tuska i jego drużyny. Brakuje jednoznacznych kryteriów, adekwatnego materiału porównawczego”. Wojciech Artyniew / Forum
Nowy program Platformy Obywatelskiej nie przypomina w niczym długiego exposé premiera Tuska z 2007 r. Tam był romantyzm i entuzjazm, teraz jest mały realizm w cieniu długów. Taki minimalizm jest znamienny dla dzisiejszych demokracji.
„Plan PO jest taki, by jedną ręką podpierać budowlę, żeby się cała nie zawaliła, a drugą w wolnym czasie ewentualnie jeszcze coś naprawiać. Ale nic na siłę”.Wojciech Artyniew/Forum „Plan PO jest taki, by jedną ręką podpierać budowlę, żeby się cała nie zawaliła, a drugą w wolnym czasie ewentualnie jeszcze coś naprawiać. Ale nic na siłę”.
„Platforma przeprowadziła lifting marzeń. W czasie kryzysu schodzi obietnicami z frontu w kierunku zaplecza”.Wojciech Artyniew/Forum „Platforma przeprowadziła lifting marzeń. W czasie kryzysu schodzi obietnicami z frontu w kierunku zaplecza”.

Platforma przeprowadziła lifting marzeń. W czasie kryzysu schodzi obietnicami z frontu w kierunku zaplecza, gdzie sukcesy, ale też – co ważniejsze – porażki, są mniej widoczne. W wyborczym programie Platformy dominują drobne korekty, nie ma zapowiedzi żadnych głębszych zmian.

Obniżenie podatku VAT to powrót do stanu sprzed niedawnej jego podwyżki. Wzrost płac w sferze budżetowej ma być rekompensatą za ich zamrożenie na czas kryzysu. Miarą rewolucji na rynku pracy są proponowane „odnawialne umowy sezonowe”. Jest też zwiększenie ulgi na trzecie i kolejne dziecko oraz dla tych, którzy oszczędzają na emeryturę. Także trochę pomysłów edukacyjnych (e-podręczniki, centra nauki), coś dla starszych – zajęcia zdrowotne dla seniorów i jakaś mało porywająca i niejasna obietnica zniesienia formularzy PIT.

Te i inne podobne w skali propozycje-retusze to skromny rejestr ekonomicznego i politycznego realizmu, a zarazem droga do eklektycznego politycznego centrum, gdzie prawicowość i lewicowość nie mają żadnego znaczenia, gdyż rzeczywistość nie ma ideologicznego znaku, a odpowiedzi na dzisiejsze pytania nie znajdzie się w starych, ideologicznych księgach. Tusk dał to wyraźnie do zrozumienia podczas swojego przemówienia na konwencji. A poza tym Platforma, jak przed nią inne rządzące ugrupowania, dostała już nauczkę i przestrogę przed nadmiernym fantazjowaniem.

Premier Tusk w swoim exposé z 21 października 2007 r. powiedział m.in.: „naczelną zasadą mojego rządu będzie stopniowe obniżanie podatków i innych danin publicznych”. Wiadomo, że to się nie udało. Tusk powiedział wtedy o kolejnictwie: „pasażerowie mają prawo do czystych dworców, punktualnych, szybkich pociągów”. Prawo jedno, a życie drugie. NFZ miał być podzielony na konkurujące ze sobą fundusze ubezpieczeniowe. Nie został, bo służbę zdrowia przygniótł ciężar długów. „W ciągu kilku lat budżet należy doprowadzić do stanu bliskiego równowagi” – zadeklarował wówczas szef rządu. Wiadomo, jak jest dzisiaj z budżetem (czytaj rozmowę z ministrem Rostowskim – s. 20). O mediach publicznych premier powiedział: „trzeba je przede wszystkim wyrwać z rąk partyjnych aparatów, które od lat traktują media publiczne jak swoją prywatną własność”. Tusk zapewnił, że jego rząd to odpolitycznienie gwarantuje. Nie zagwarantował.

Takich przykładów można podawać więcej, wszystkie są podobne: słowa przeciw realiom. Tusk podzielił się wtedy z posłami także głębszą refleksją na temat, skąd brać pieniądze na śmiałe projekty: „tylko umysły zanurzone w takiej ponurej socjalistycznej przeszłości rozumują o gospodarce w kategoriach gry o sumie zerowej, że jak się stąd zabierze, to tu przybędzie, a jak tu przybędzie, to tam musi ubyć”. Po latach premier zapewne zrozumiał, że zasada, że aby komuś dać, trzeba innemu zabrać, bywa niestety aktualna także w nieponurej rzeczywistości liberalnej. Teraz rządzący mówią opozycji, która zgłasza kosztowne propozycje: pokażcie źródła finansowania, komu chcielibyście zabrać.

To w ogóle nie jest dobry czas dla snucia wielkich wizji, tworzenia tzw. śmiałych programów, a nawet przeprowadzania „bolesnych reform”. Praktycznie wszystkie europejskie rządy, stare i nowo powstałe, znajdują się nieustannie pod presją bardzo silnej krytyki. Prestiż władzy dołuje, bo rządzący ujawniają swoją strukturalną niemoc, a jednocześnie, w świecie niestabilnym i pełnym zagrożeń, rosną wobec nich oczekiwania. Komu, jak nie szefowi rządu, można wykrzyczeć w twarz swoje frustracje i pretensje, choćby o zgniłą na polu paprykę, cenę benzyny, kurs franka, kolejkę w przychodni, opłaty przedszkolne.

Prezes PiS przezywa premiera „Donald nic nie mogę Tusk”. To oczywiście złośliwa przesada, ale jest w tym jakaś prawda o współczesnym systemie politycznym. Zresztą, jako premier, Jarosław Kaczyński skarżył się na „imposybilizm prawny”, składając zawiłą, ale czytelną deklarację niemocy. Słowo szefa rządu rzeczywiście nader często nie ma mocy wiążącej, bo nawet jeśli ten coś obieca, to okazuje się potem, że szczegółowa państwowa procedura stanowi inaczej, prywatny ubezpieczyciel nie wypłaca odszkodowania, prywatny bank nie chce dać obywatelowi kredytu, SA wydaje niekorzystny dla państwa wyrok, a prywatna agencja może jeszcze obniżyć rating.

Boisko, po którym poruszają się rządzący, stale się kurczy, pozastawiane nienaruszalnymi przeszkodami: konstytucyjnymi wymogami, ustrojowymi „bezpiecznikami”, przywilejami, prawami nabytymi, orzeczeniami. Administracja z kolei, będąca realizatorem zamierzeń władzy, ma swoją specyficzną bezwładność, a wieloetapowy proces legislacyjny potrafi drogę od pomysłu do dziennika ustaw wydłużyć o lata, nawet o całą kadencję.

Ponadto od pewnego czasu dominuje model demokracji nazywanej „pół na pół”; partie wygrywają o kilka punktów nad rywalami. Świeżo wybrana władza ma od razu bardzo silną opozycję i musi działać przy sprzeciwie blisko połowy społeczeństwa, której faworyci przegrali. Niemal wszyscy polscy premierzy zauważali po objęciu władzy, jak niewielka w istocie jest ich zdolność zmieniania rzeczywistości bez wzniecenia silnego oporu wielkich grup społecznych. W Ameryce nazywa się tę sferę mocno obudowanych grupowych interesów „trzecią szyną” – to taki zestaw przewodów elektrycznych między szynami metra, którego dotknięcie grozi śmiercią...

Widać, jak dla powodzenia każdego przedsięwzięcia potrzebne jest współgranie wielu nieprzewidywalnych i zmiennych parametrów, a brak choćby jednego elementu niweczy całość. Nieporównanie łatwiej coś się nie udaje, niż udaje. Dlatego wszędzie nadszedł czas reform połowicznych, niekonsekwentnych, zaniechanych i odkładanych, takich właśnie, jakie pokazała przez cztery lata Platforma. Na takie same solidne kontry nadziewają się Sarkozy, Berlusconi, Zapatero, Merkel, Obama, Cameron. Buntują się ministrowie własnego rządu, na ulice wychodzą setki tysięcy demonstrantów, opozycja wszczyna awantury, decyzje rządzących są zaskarżane do wszelkich możliwych sądów i trybunałów. A popularność jeszcze do niedawna ukochanych i wybieranych polityków spada na łeb, na szyję, kiedy tylko zabiorą się oni do nieco bardziej zdecydowanych reform. W czasach kryzysu sprawowanie władzy ma coraz mniej aspektów przyjemnych. Ani to wielki prestiż, ani zarobki, ani przywileje, ba, nie ma nawet z czego robić prezentów wyborcom; jedyne co pewne – jak narzekają wszyscy politycy – to niesprawiedliwa krytyka i czarna niewdzięczność.

Wcale nie jest też tak, że nawet wyraźna polityczna większość może przeprowadzić dowolny projekt, bo i ona ma swoje limity, wewnętrzne napięcia, ideowe różnice. Celem władzy sprawowanej przez zawodowych polityków, nawet jeśli nie jest ona zbyt wielka, staje się podtrzymanie rządzenia i przedłużenie go w kolejnych wyborach. Muszą więc rządy odpowiadać na najpilniejsze zagrożenia i niepokoje wyborców, ale tak, żeby nie stracić popularności i poparcia, a więc szansy utrzymania na politycznym rynku swojej korporacji (partii).

Władza szuka tu punktu równowagi, a ponieważ tolerancja grup społecznych wobec niechcianych zmian – także na skutek rosnącej emancypacji i upodmiotowienia – stale maleje, reformy stają się coraz ostrożniejsze, coraz ostrożniejsze są słowa i obietnice. Do tego dochodzą ograniczenia zewnętrzne, podpisane porozumienia, konwencje, regulacje Unii, standardy, w które obrosły nowoczesne demokracje Zachodu, a których trzeba przestrzegać pod rozmaitymi sankcjami. Odbywa się więc nieustanne przystrzyganie zamierzeń i tasowanie priorytetów.

Wybiera się zatem dzisiaj – i tak będzie u nas 9 października – nie tyle wielką wizję, ile raczej styl; bardziej metodę, diagnozę i intuicję niż gotową polityczną i gospodarczą treść, bo ta jest w nieustannej, codziennej przemianie. Co więcej, byłoby groźne i bezsensowne, aby rządzący sztywno trzymali się swoich deklaracji z exposé, zapisów z partyjnych programów (często dziedziczonych po ideowych przodkach), bez uwzględnienia nowej sytuacji, możliwości budżetu, społecznych realiów.

Stawia się więc raczej na polityków, ich cechy charakteru i doświadczenie, a nie program; raczej na ludzi, którzy są zdolni do elastycznego reagowania i gwarantują pewien standard politycznych zachowań – niż doktrynerów, których motywacja, imitując ideowość, bywa psychotyczna. Dzisiaj rządzenie to coraz bardziej sprawne administrowanie, reagowanie na zagrożenia, wykonywanie ustaw i mozolne, powolne ich zmienianie – cokolwiek by się o tym sądziło.

W takich czasach, zwanych postpolityką, trudno ocenia się mijające cztery lata władzy Tuska i jego drużyny. Brakuje jednoznacznych kryteriów, adekwatnego materiału porównawczego. Ponad połowa kadencji rządów Platformy z ludowcami przypadła na czas najgłębszego od dziesięcioleci światowego kryzysu, który z różnym natężeniem wpływał na kondycję gospodarczą Polski. Politycy PO przekonują, że pierwszy okres rządzenia musieli poświęcić na prace studyjne, zorientowanie się w priorytetach, potrzebach, możliwościach (także politycznych, np. weto prezydenta), dobre rozpoznanie sytuacji. I kiedy zamierzali – jak dzisiaj twierdzą – zacząć realizację swoich planów, uderzył kryzys, zmuszając do często zasadniczych korekt, unieważnienia planów, skreślenia wielu inwestycji albo ich znacznego ograniczenia. To alibi jest praktycznie nie do sprawdzenia, nie wiadomo, jak wyglądałyby osiągnięcia Platformy, gdyby nie zapaść globalnego i europejskiego systemu finansowego oraz konieczność ograniczania wydatków państwa.

Sprawiedliwa ocena wymagałaby odpowiedzi szczegółowych i na tle innych krajów europejskich. Dług publiczny, który wzrósł w Polsce z 49,9 proc. PKB w 2009 r. do 53 proc. pod koniec 2010 r. (dane ze strony Kancelarii Premiera), wydaje się koszmarnie wielki i jest podnoszony przez przeciwników władzy jako główny dowód jej nieudolności, jawi się jako zupełnie umiarkowany, kiedy porówna się go ze średnią unijną, wynoszącą 73,6 proc. PKB (a we Włoszech nawet 115 proc. PKB).

Wzrost gospodarczy wciąż przekracza 4 proc. (ścisła czołówka europejska), ale jego dynamika spada, a prognozy są mało optymistyczne. I znowu – czy chwalić rząd za ten bardzo dobry wynik, czy narzekać, że może być on trudny do utrzymania i jest za mały, aby w odpowiednim tempie nadrabiać cywilizacyjne opóźnienia względem starej Unii?

A czy 195 km autostrad i 400 km dróg ekspresowych oddanych do ruchu za rządów PO to dużo czy mało (jak uważa opozycja)? Ponad 1440 km dróg jest w budowie, ale dla dalszych inwestycji rząd Tuska wyznaczył priorytety, część powstanie w pierwszej kolejności, a reszta jest „rezerwowa”. Mieszkańcy regionów, które znalazły się w „rezerwie”, będą oczywiście niezadowoleni, dla nich Tusk nie robi nic.

I tak to jest z tym platformerskim rządzeniem: osiągnięcia są podważane, sukcesy są wpisywane do rejestru porażek, bywa, że osiągnięcia na jednym froncie są przysłaniane przez jakieś nieszczęścia i wpadki na innym (Smoleńsk, powodzie, trąby powietrzne). Stadiony i drogi są budowane, ale z usterkami, opóźnieniami i przy towarzyszących im utrudnieniach dla mieszkańców, reformy przeprowadzane, ale wolno, połowicznie (np. za reformą „pomostówek” nie poszły szybko wyraźne zmiany w emeryturach mundurowych). Tak jest w sprawach dużych, ale i małych.

Tyle się mówiło np. o likwidacji obowiązku meldunkowego w dotychczasowej postaci, ale meldować się trzeba nadal, i to w dodatku – jak za najgłębszej komuny – mężczyźni muszą się przy tym wylegitymować książeczką wojskową, mimo że już nie ma przymusowego naboru do armii. Wiele sensownych pomysłów redukujących urzędniczą mitręgę, niewymagających większych nakładów, grzęźnie gdzieś w legislacyjnej procedurze, z niewiadomych powodów znika w resortowych szufladach. Demokracja narzuciła władzy wiele ograniczeń, aby zapobiec jej woluntaryzmowi i arbitralności, ale zarazem spowolniła jej ruchy, a linki, jakimi poruszają rządzący, zwiotczały.

Program Platformy jest więc trochę taki jak dzisiejszy średni stan umysłów politycznych w Europie: jedną ręką podpierać budowlę, żeby się cała nie zawaliła, a drugą w wolnym czasie ewentualnie jeszcze coś naprawiać. Ale nic na siłę. Co więcej, sami wyborcy zdają się rozumieć, że na cuda liczyć nie powinni. Wciskanie partyjnych „marzeń”, obiecywanie wielkich zmian idzie coraz oporniej. Jakby elektorat mówił: to już budujcie, dokończcie, dajcie jakieś podwyżki, jeśli to możliwe, i pilnujcie interesu, żeby nasze oszczędności i emerytury do końca nie przepadły. Zamiast jakiegoś „nowego początku” ma być „dalszy ciąg modernizacji”.

Czy to jest jednoznaczne z brakiem jakiegokolwiek planu i ambicji? Nie. Modernizacja kraju, choćby tylko materialna, nadrabianie wiekowych zapóźnień w infrastrukturze, wzrost poziomu wykształcenia, poprawa stanu zdrowia społeczeństwa, wygodniejsze życie, inwestycje w kulturę, większe bezpieczeństwo – od energetycznego po uliczne itd. – czy to nie jest program polityczny? A przynajmniej: czy nie jest to program alternatywny wobec np. infantylnych mocarstwowych wizji? Przypomina to trochę uzbrajanie działki budowlanej, może to nieefektowne, mało widoczne, ale bez tego nie da się dalej ruszyć, a wartość działki rośnie.

Platforma próbuje być taka, jak nazwał swoją politykę zagraniczną minister Sikorski: rozważna i nieromantyczna. Z pewną zdrową dozą ironii można powiedzieć, że to jest rząd na miarę możliwości, który nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, w końcu hasło Platformy brzmi: „Zrobimy więcej”. Taka jest dzisiaj polityka, jeśli nie chce popaść w szaleństwo populizmu, mesjanizmu i innych starych chorób, które nadal chcą uchodzić za lekarstwa.

Polityka 38.2011 (2825) z dnia 14.09.2011; Polityka; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Czy Tusk zasługuje na więcej"
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną