Dwa lata po jego śmierci znów go zobaczyła. Poszła do banku. Stał w kolejce. Kilka osób przed nią. Głowa jak zawsze podgolona. Szeroki, wysklepiony kark. Nie mogło być mowy o pomyłce. Stał spokojnie. Nie odwracał się. Jak to on. Serce tak szybko jej biło, że aż nie miała siły zrobić tych kilku kroków. Dotknąć go w ramię. Pogłaskać po twarzy. Czy się postarzał? W sumie minęły dwa lata. A może ma jakieś szramy. Przecież ciało po wybuchu było zmasakrowane. Ale nie, głowa z tyłu cała, kark też. Już miała się odważyć i podejść do niego. Ale to on załatwił sprawy przy okienku i przeszedł koło niej. Obcy facet, obca twarz. Ale przecież owal czaszki, budowa karku jego. Zwymiotowała.
W mieście już ją znali. To ta nie do końca, której mąż zginął w Iraku. W lokalnej gazecie napisali, że zimą przesiaduje z niemowlęciem na cmentarzu. Dzień później przyszli do niej z opieki społecznej. Rozglądali się po mieszkaniu, czy czysto. Chcieli zobaczyć dzieci. Z ogólnopolskiej stacji telewizyjnej starali się umówić na spotkanie, bo podobno wystarczy wymienić imię męża, a już płacze. Była honorowym gościem wojskowych apeli. Idealna wdowa.
Chciała też być idealną matką. Starszy syn podglądał ją w kąpieli, to poszła z nim do psychologa. Słuchał. Kiwał głową. Dziecku dał lizaka. Matce skierowanie na terapię. Przyjęli ją poza kolejnością. Dzieci przecież przeżyły już jedną stratę. W trakcie terapii broniła się. Czuła, że lekarz próbuje ją oderwać od męża. A przecież ona widziała jego nieśmiertelnik i tam nie było nawet jednej kropelki krwi. Może go upuścił, a oni pomyśleli, że zginął? A może coś pomylili. Na lotnisku zamienili przecież trumny. Mówili, że to jego, więc ją ucałowała, położyła czerwoną różę. Waliła w nią ręką krzycząc: dlaczego?! Później okazało się, że to była trumna z ciałem innego zabitego.