Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Lider czy wódz

Recenzujemy film o prezesie PiS

Po premierze filmu „Lider” - o Jarosławie Kaczyńskim - pozostaje jednak pewien niedosyt.

Widz nie ma wątpliwości, że zobaczył w filmie przywódcę narodu, męża stanu i polityka światowego formatu. Scenarzyści jednak nie wyjaśnili widzowi, jak do tego doszło. Być może to z powodu przedwyborczego pośpiechu?

Dlatego, jak najszybciej trzeba uzupełnić film o kilka scen, kluczowych dla zrozumienia roli, jaką przez lata pełnił pan prezes, walczący o wolność, niepodległość i solidarność.

Mnie najbardziej brakuje w filmie scen sprzed 30 lat, gdy Jarosław Kaczyński z ukwieconej bramy Stoczni im. Lenina przemawia do strajkujących gdańskich robotników. Warto by przy tym przypomnieć, że poderwał on wtedy robotników do walki, gdy dowiedział się, że wyrzucono z pracy jego koleżankę - suwnicową Annę Walentynowicz. Można by przy okazji zrekonstruować scenę skoku przez płot i dołożyć z archiwów telewizyjnych scenę, gdy Jarosław z wielkim długopisem podpisuje porozumienia sierpniowe. Do dziś bowiem niektórzy historycy utrzymują, że zrobił to ktoś inny.

W filmie za mało jest zdjęć archiwalnych z lat 80. Na przykład brakuje obrazu, który pokazywany był we wszystkich telewizjach świata: po przyznaniu Jarosławowi Kaczyńskiemu pokojowej nagrody Nobla tysiące ludzi przyszło pod blok, w którym mieszkał i długo skandowało pod jego oknami: „Jarek, Jarek”. Warto by również przypomnieć jego skromne i bardzo patriotyczne wystąpienie przed komitetem noblowskim.

I jeszcze: to słynne, telewizyjne spotkanie z Alfredem Miodowiczem, gdy zapędził go w kozi róg, odrodzenie „Solidarności” i wybory 4 czerwca, gdzie za przepustkę do parlamentu wystarczało zdjęcie z Jarosławem Kaczyńskim.

Lata 90 są już lepiej udokumentowane, bo znalazły się w filmie zdjęcia prezesa PiS z papieżem (ale tylko Benedyktem XVI) i wśród premierów.

Reklama