Wynik wyborów okazał się sporo gorszy od przewidywań, w partii spodziewano się rezultatu dwucyfrowego. Nikt tutaj bowiem nie patrzy na sondaże, których autorzy zawsze mylili się co do rezultatów PSL, ale na wybory samorządowe, a te były obiecujące. Obwinia się o to również Pawlaka. Jego przedwyborczy dowcip, że wybory na pewno wygra przyszły koalicjant PSL, nie rozśmieszył kolegów z partii. Uważają oni, że wręcz część wyborców mógł do ludowców zniechęcić. Najświeższe badania pokazują, że tylko 42 proc. osób, głosujących na partię Pawlaka w poprzednich wyborach, oddało na nią głos także teraz. Jedni odpłynęli do PiS, część do PO, a niewielka grupka nawet do Ruchu Palikota.
PSL nigdy nie było partią wodzowską. To nie lider ciągnie tę partię do góry, ale jej doły pracują na przywódcę. Nie jest on w stanie wziąć kolegów partyjnych „za twarz”, jak dzieje się to w innych ugrupowaniach, stłumić wewnętrznej krytyki. Po marnym wyniku wyborów rysy stały się wyraźniejsze, a potencjalni konkurenci śmielsi. Marek Sawicki, choć Pawlak prezentuje go jako pewniaka na zajmowany od czterech lat fotel ministra rolnictwa, nie kryje niezadowolenia z jego polityki kadrowej. Od lat uważany jest w partii za najsilniejszego konkurenta Pawlaka. Wolałby aby prezes, zamiast upierać się przy kandydaturze Jolanty Fedak na ministra pracy, powalczył z PO o ministerstwo infrastruktury dla Janusza Piechocińskiego. Ten ostatni wprost krytykuje wynik wyborczy Fedak (około 4 tys. głosów), który okazał się za słaby, aby znalazła się w parlamencie.
Jeszcze się więc targi koalicyjne się nie zaczęły, a już można przewidzieć, że wewnątrzpartyjna opozycja na pewno z ich rezultatu zadowolona nie będzie.